Lubię seriale MCU za ich różnorodność. To jak z komiksami. W jednym wielkim uniwersum jest miejsce na tak rozmaite gatunki, style, estetyki. I super. Ten serial to jedna z najlepszych dotychczasowych produkcji (choć pewnie nie moja ulubiona).
Twórcy, i to wszyscy twórcy – od scenarzysty, przez reżysera, kostiumografa, kompozytora, twórcę czołówki aż po wyśmienitą obsadę – stworzyli piękne zwarte i sensowne widowisko, które opowiada nam o tym jak skomplikowaną materią może być czas, jeszcze bardziej skomplikowaną wolna wola, a już w ogóle jak trudnym wyzwaniem jest poświęcenie.
Z racji tego ostatniego (i kilku dekad komiksowego dziedzictwa) ciężko uwierzyć mi w tego Lokiego z serialu, choć Tom Hiddleston właściwie sprawia, że wierzę, ale potem odchodzę od ekranu i znowu pamiętam kim tak naprawdę jest Loki i że choćby nie wiem, co to na pewno kiedyś wróci i znowu namiesza…
Ale mniejsza z tym. Ten serial po prostu pięknie opowiada. Historii o problemach z czasem było już przecież mnóstwo, ale takiej, że właściwie próbujemy naprawić to stojąc trochę z boku to jednak niewiele. Loki dosłownie wychodzi z siebie i staje obok. I to ma sens. To „Dzień Świstaka” z niespotykanej perspektywy. Brawo!
To też wielka zaleta produkcji MCU (i ich komiksowych pierwowzorów), że niby to jedna niekończąca się opowieść, ale przecież można przerwać w dowolnym momencie, gdy jakaś fabuła dotrze do swej puenty. Bo przecież agencja na pewno wróci w jakiejś innej opowieści, w jakimś innym filmie, serialu, w jakimś innym kontekście. Ale równie dobrze możemy traktować „Lokiego” jako autonomiczne dzieło zamknięte. Z początkiem i końcem. Wtedy i moje marudzenia o tym, że jest tu raczej „out of character” nie mają racji bytu, bo to wtedy character wykreowany wyłącznie na potrzeby tej opowieści. I już.
Tak samo bywa i z komiksami. Zwykle liczy się to runami scenarzystów. Ot, Hickman miał swój pomysł na Fantastyczną Czwórkę i to co wcześniej czy później można pominąć. Tak samo np. Azarello i jego seria „Wonder Woman” – autonomiczna i świetna. Albo „Nieśmiertelny Hulk” Ewinga.
Słowem – to dobry lekko metafizyczny serial, który można wciągnąć niezależnie od MCU. A można jako jedną z wielu perspektyw tego uniwersum. W obu opcjach będzie smakowity.
A mi w głowie cały czas siedzi dialog, z tego sezonu, który pokochałem, bo pięknie przypomina to, co w Lokim najważniejsze: