Niezwykła kopalnia srebra, która przyczyniła się do rozwoju nie tylko lokalnych ziem, ale rozwoju przemysłowego ówczesnej Europy. A wszystko przez prostego chłopa, który nóg nie mył.
We wsi Tarnice wstawał dzień. Jak co dzień o tej porze, zwyczajowej dla końca XV- ego wieku, gospodarz Jan Rybka wyszedł w pole. Jak każdego ranka wstał obudzony pianiem koguta, pochwalił Pana za wchodzące przez okno promienie słoneczne. Wstał, klepnął w pulchny pośladek żonę swą Kachnę. Uczesał się własną dłonią oraz sięgnął po leżący w kącie izby dzbanek. Wypił lekko już skwaśniałe mleko i otarł rękawem gębę, z kącików której ciekły strużki mleka. Zaciągnął haust powietrza i zakaszlał. Rzucił okiem na niedomyte nogi i wyszedł z chaty.
Rzucił okiem na niebo, zmrużył oczy, bo slonko świeciło coraz odważniej.
Zaprzągł do pługa dwie krowy i ruszył w pole. Rozpoczęła się orka. Długa, żmudna i jak zwykle pełna przygód. A to krowy nie chciały ruszyć bez kęsa siana. A to Rybka skaleczył się o wystający z ziemi ostry kamyk. Nieważne. Ważne, że praca szła. Powoli, ale do przodu.
Słonko kontynuowało swój marsz po niebie. Pewnie było już po południu, a przed Rybką czekało najtrudniejsze zadanie: na polu rosło stare drzewo, którego nijak nie szło usunąć. Rybka przystanął, zmarszczył czoło i potarmosił czuprynę wielką jak bochen chleba dłonią. Otarł lejący się po twarzy pot. Odpiął pług, a liny zamocowane na zaprzęgu owinął wokół drzwa. „Co bęzie, to będzie” – pomyślał.
Krzyknął na krowy. Zapasy z drzewem trwały długo i gdy już wydawało się, że nic z tego, drzewo powoli acz nieuchronnie runęło zabijając jedną z krów. Rybka szpetnie zaklął, jednak nie był to czas na rozpaczanie. Ruszył w kierunku korzenia, a jego uwagę przyciągnęły nietypowe grudki kamienia. Reszta była historią. Rybka odkrył srebro, a region miał swoją bonanzę.
Oczywiście nie mam pojęcia, czy ta historia miała miejsce w rzeczywistości, jednak istnienie Jana Rybki oraz okoliczności, w jakich odkrył złoże srebra były prawdziwe. Cała reszta to moja interpretacja tego wydarzenia.
Niemniej faktem jest, że odkrycie Rybki rozeszło się szerokim echem i okolice zaroiły się od poszukiwaczy wszelkiej maści. Okolica zmieniła nazwę na Tarnowskie Góry, powstała osada górnicza i mnóstwo szybów wydobywczych.
Z czasem rozwój osady przyczynił się do niebywałego rozwoju technologicznego. Potrzeba nowych technik wydobycia kruszcu sprawiły, że potrzebą chwil stały się opracowanie nowych rozwiązań. Takich na przykład jak wybudowana w 1787 roku wyprodukowana w Walii maszyna parowa. Dostarczona statkiem do Szczecina, a następnie spławiona Odrą stanowiła cud techniki. A to nie jedyna maszyna. Wkrótce region obfitował w tego typu rozwiązania podziwiane w całej Europie, a lokalna Złota Księga wizyt obfituje we wpisy gości znanych w całym współczesnym górniczym świecie. Był tu nawet Józef Wybicki, autor naszego hymnu!
Postanowiliśmy odwiedzić to miejsce przy okazji powrotu z lotniska w Pyrzowicach. Przyciągnęła nas nazwa „Zabytkowa kopalnia srebra w Tarnowskich Górach”. Czym prędzej uruchomiliśmy nawigację i ruszyliśmy w drogę.
Dojazd był prosty, a sam obiekt znajduje się nieco na uboczu. Parking jest spory, a całość wygląda, jak znany nam z telewizyjnych obrazków pokomunistyczny kompleks pokopalniany. Dla mnie nic nowego, w końcu przez niemal pół życia mieszkałem w miedziowym Lubinie, ale dla ludzi nieprzywykłych do tego typu rozwiązań widok niezwykły.
Wchodzimy do środka. Czysto, schludnie, ładna aranżacja wnętrza. Kupujemy bilety i czekamy, aż zbierze się wymagana liczba zwiedzających tak, by można było rozpocząć zwiedzanie z przewodnikiem. Jest przewijalnia dla bobasów, przestronne i czyste toalety, w tym dla niepełnosprawnych, szatnia oraz miejsca, w których możecie zostawić większy bagaż.
W obszernym pomieszczeniu, które kiedyś było pewnie zakładową stołówką znajduje się dziś restauracja serwująca lokalne dania. Miejsce jasne, pełne gości, czyste, a zapachy uwodzą i przywołują na myśl najwspanialsze kulinarne wspomnienia.
Niestety brak wolnych miejsc, a przed nami zwiedzanie. Wracamy do hallu. Wchodzimy do sklepiku z lokalnymi pamiątkami geologicznymi, w tym „oryginalne” zęby rekina. Następnie oglądamy eksponaty związane z historią tych miejsc.
W sumie czekaliśmy jakieś pół godziny, aż pojawili się dwaj przewodnicy, którzy podzielili wszystkich oczekujących na dwie grupy. Aha, okres oczekiwania nie jest sztywny i w sumie zależy od tego, o której godzinie przekroczycie bramę kopalni. Równie dobrze możecie czekać dziesięć minut, albo godzinę.
Przewodnicy… Ho ho! Powiem wam, że przewodnicy to w ogóle osobny temat. To gwiazdy same w sobie. Ich poświęcenie, wiedza, swego rodzaju przywiązanie do tego miejsca, poczucie misji sprawiają, że wizyta w tym miejscu przestaje być zwyczajnym zwiedzaniem ciekawego miejsca. Staje się podróżą w czasie i przestrzeni, w trakcie której zaczynamy rozumieć i odczuwać. Dzięki nim to miejsce żyje i przemawia do nas.
Zwiedzanie rozpoczynamy od sali kinowej, w której oglądamy krótki film o historii tego miejsca. Następnie przechodzimy do sali, w której widzimy modele szybów, maszyn parowych, eksponaty codziennego użytku oraz proste przedmioty, bez których praca byłaby niemożliwa. Zanim wejdziemy do windy wiozącej nas pod ziemię, musimy nałożyć kaski. Bez nich zwiedzanie sztolni jest niemożliwe. Wchodzimy do windy. Maszyna rusza. Nie jest to zbyt duża głębokość, bo ok. 41 metrów.
Przed nami blisko dwa kilometry trasy, w czasie której przejdziemy przez trzy szyby górnicze – Anioł, Żmija i Szczęść Boże. Dlaczego akurat takie nazwy? Dowiedzie się w czasie zwiedzania.
I zaczyna się. Stajemy się świadkami historii. Ruszamy chodnikami. Są przyciemnione. Wilgotne, czasem oślizgłe. Patrzymy na sztyce podpierające strop – to zabezpieczenie przed ewentualnym zawaleniem się skał na pracujących górników. Podpory są różnej wielkości i różnego pochodzenia. Raz są to drewniane pale, raz są to metalowe regulowane sztyce, a innym razem jest to konstrukcja przypominająca ognisko, czyli coś w stylu drewnianego rusztu, wewnątrz którego znajdują się kamienie.
Dla zwiększenia efektu zwiedzanie podbite jest efektami dźwiękowymi. Dzięki temu jakby z oddali słyszymy odgłosy towarzyszące pracy kopalni; dźwięki jadących z urobkiem wózków, odgłosy kilofów, ale również odgłosy zawalania się skał.
Przejścia tak ciasne, że tęgie osoby nie mają szans na przejście. Zalane fragmenty kopalni, które możemy pokonać tylko łodziami.
Chodniki tak niskie, że czasem przejść na czworakach, by pokonać niektóre etapy. Generalnie miejsce nie jest przyjazne osobom otyłym oraz inwalidom. Niestety taki jest urok tego typu miejsc. Oczywiście jest specjalna oferta dla osób niepełnosprawnych, ale jak rozumiecie, jest to zwiedzanie ograniczone do miejsc w miarę bezpiecznych dla osób ograniczonych ruchowo.
Podziemna kapliczka i modlitwa do patronki górników. Kamienna misa do czerpania wody, która jest nie tylko krystalicznie czysta, ale wzbogacona minerałami, przez które przebywa spływająca z powierzchni woda. Zanim to się stanie minie osiem miesięcy. Oczywiście samo wykorzystanie tej wody wiąże się z całym rytuałem, ale opowie wam o tym przewodnik.
Po dziewięćdziesięciu minutach kończy się nasza podróż. Znów wchodzimy do windy i ruszamy na powierzchnię. Zdajemy kaski. Kierując się schodami do hallu obserwujemy zawieszone na ścianach ilustracje przedstawiające sposób, w jaki zmienia się ten region.
Niektórzy z was spytają: a gdzie w twojej relacji Sztolnia Czarnego Pstrąga? Niestety znajduje się ona w odległym o pięć kilometrów miejscu. Podobnie jak w przypadku tej kopalnie zwiedzanie bez przewodnika nie jest możliwe.
Kupujemy w sklepiku pamiątki, spacerujemy po darmowym Skansenie Maszyn Parowym znajdującym się na terenie kopalni i powoli ruszamy na parking. Jeszcze tylko wizyta w Zamku Stu Wież i wracamy do domu. Ale o tym innym razem.