Mimo iż nie mieszkałem tuż nad Odrą, rzeka ta towarzyszyła mi od dzieciństwa. Najpierw, gdy ledwie dziesięciolatkiem będąc biegaliśmy z kuzynami patrzeć na wzburzony nurt niosący z sobą wszystko jak leci. Często odwiedzaliśmy wujka, który miał gospodarstwo bezpośrednio w sąsiedztwie Odry.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Wujek ostrzegał nas przed uciekaniem nad rzekę tuż po deszczach. Wiadomo, teren podmokły, można poślizgnąć się, wpaść. Nurt pociągnie i po zawodach. Tyle, że taki dziesięciolatek ostatnie o czym myśli, to jakiekolwiek przestrogi ze strony trzy – cztery razy starszego. W końcu nikt nie będzie tak dojrzałemu człowiekowi jak ja wtedy, mówił co robić, prawda?
W efekcie nasi ojcowie stosunkowo często masakrowali nam dupska pasami, a my zastanawialiśmy się, co takiego złego zrobiliśmy, że oberwaliśmy. Przecież nic się nie stało, halo? Żyjemy, przecież nikt nawet nie zauważył, że sobie poszliśmy nad wodę. A może chcieliśmy złowić raki na obiad? No ludzie! Straszne ci dorośli nietolerancyjni.
Z czasem wujkowe gospodarstwo zlikwidowano decyzją administracyjną, bo huta musiała mieć jakiś teren ochronny, czy coś takiego. Zresztą całą wieś zlikwidowano, a mieszkańców wysiedlono do Głogowa osadzając w blokach.
Potem był oczywiście Wrocław, a zwłaszcza ten kawałek od ogrodu zoologicznego. Dwa, trzy, a może i nawet cztery razy w roku firma, w której pracowała moja Mama organizowała wycieczki do zoo. Ich zwieńczeniem był rejs statkiem wycieczkowym po Odrze. Było to niezapomniane dla dzieciaków wydarzenie, w trakcie którego oczywiście chlapaliśmy się wodą, opijaliśmy oranżadą oraz braliśmy udział w czymś, co dziś nazywamy animacjami. Wiecie, taki duet tańcząco – śpiewająco – opowiadający, który nie tylko nas zabawiał, ale wręczał nagrody. Duuuużo nagród.
Od paru lat Odra była stałym punktem naszego spędzania wolnego czasu. Mniej więcej na wysokości wrocławskiego ogrodu zoologicznego – ukłon w stronę przeszłości – ruszaliśmy w rejs albo skręcając w sąsiadującą z Odrą Oławkę, nad którą postawiono nowoczesne osiedla mieszkaniowe otwarte na rzekę, albo w stronę Ostrowa Tumskiego, centrum Wrocławia.
Odra była naszym miejscem odpoczynku i ładowania akumulatorów. Dawała nam radość i odświeżenie. Zauważcie to słowo: „była”. Na chwilę zawieszam się cofając wzrokiem do tego słowa i nie chce mi się wierzyć, że dojdzie do takiej sytuacji.
I pozostaje mi jedynie przechowywanie w pamięci kajakowanie po Odrze pełnej życia i uciechy. Pozostało mi wspomnienie mijających nas statków wycieczkowych, łodzi, innych kajakarzy oraz żaglówek pływających w poprzek rzeki, bo ich studenccy kapitanowie postanowili zażyć ryzyka.
Z rozrzewnieniem wspominam nieudane próby podbicia Ostrowa Tumskiego w trakcie upału, gdy brzegi były niemal oblepione ludzkim mrowiem, a my co rusz nabieraliśmy Odry w garście i chlapaliśmy się po twarzach, by schłodzić rozpalone twarze.
Wiecie, to był ten wysiłek, który robiło się z przyjemnością, a przekleństwa i nerwowa gestykulacja kapitana statku wycieczkowego, na wprost którego płynęliśmy nie zniechęciły nas do rytmicznego wiosłowania.
Wiecie, świat widziany z wody jest zupełnie inny nawet jeśli doskonale znany. Nie da się opisać wyjątkowości chwil, w czasie których napędza cię rytmiczny i uspokajający plusk wioseł. Nie da się zapomnieć tego chłodu dobywającego się z wody, czy pryskających w twarz fali. Była to krótka, bo krótka, ale była to ucieczka od cywilizacji mimo iż byliśmy w samym jej środku, bo niemal w sercu dzikiego miasta.
Chyba wtedy zrozumiałem, że nie zmierzysz Odry inaczej niż stosunkiem ludzi do tej rzeki, do natury w ogóle. Oczywiście, możesz sięgnąć do Wikipedii i nauczyć się wszystkiego na temat rzeki, ale bądźmy szczerzy – jej, życie, jej rytm wyznaczali ci stojący na brzegu wędkarze. Ten krokodyl złapany niedawno w Odrze, bo komuś uciekł. Rozumiecie, żył tu sobie nie wadząc nikomu i niczemu. Ta łabędzia rodzina karmiona przez mieszkańców odpoczywających na brzegu Oławki.
Ten podwodny ogród, nad którym powoli płyniesz delikatnie manewrując wiosłami, bo nie chcesz zaburzyć tego wewnętrznego porządku. Tych ryb, które dało się zauważyć przy brzegu. Tych roześmianych ludzi, którzy postanowili spędzić czas tu, nad Odrą i mocząc nogi gadali o sprawach ważnych, ale i o sprawach zupełnie nieważnych. Bo chcieli spędzić dobrze czas w dobrym miejscu.
Ale są też ludzie, którzy zabili mi Odrę zostawiając jedynie wspomnienia, które przecież kiedyś wyblakną. Ludzie, którzy sprawili, że wobec rzeki tak mi bliskiej zaczynam czuć odruchowy strach.
I tego skurwielom, którzy dopuścili do tego i ukrywali ten fakt przez długi czas nigdy nie daruję.