Chinkali. Te gruzińskie pierożki, z których wytryskuje przepyszny rosołek są rozkoszą dla podniebienia!

Specjały kuchni norweskiej tak bardzo dały nam popalić, że tym razem postanowiliśmy spróbować czegoś naprawdę smacznego.

Akurat wracaliśmy z Wrocławia do domu, gdy Ania stwierdziła, że jedziemy do „Chinkalni”. Uwielbiamy oglądać Gesslerową i potrafimy cięgiem obserwować jej zmagania z polską materią kulinarną. Nasze telewizyjne maratony związane z „Kuchennymi rewolucjami” można tylko porównywać z netflixowymi maniakami, którzy oglądają swoje ukochane seriale przez całą dobę. Rozumiemy, szanujemy.

No. To już wiecie, że uwielbiamy oglądać programy kulinarne, a swego czasu zwłaszcza „Kuchenne rewolucje”.

W jednym z programów zauważyliśmy intrygujące pierożki o obco brzmiącej nazwie „chinkali”. Wyglądało toto jak pofałdowana sakiewka i pochodziło z Gruzji. W środku znajdowało się mielone mięso wieprzowo wołowe oraz – i tu nowość dla nas – bulion, który trzeba wypić. Dodatkowo pobudziła nas taka pieczona łódeczka, na której królowało rozbite jajko.

„Zjedlibyśmy takie, co?” – słyszę od Ani.
„Noooo” – odpowiedziałem najlepiej jak potrafiłem.

Od tej pory rozglądaliśmy się za miejscem, w którym moglibyśmy spróbować tego kulinarnego cuda. Najlepiej przyrządzonego przez Gruzina/Gruzinkę, bo przecież jak już zjeść coś pochodzącego z innego kraju, to najlepiej przyrządzonego przez człowieka, który ma w tym doświadczenie. A zatem przez tubylca, tak?

I tak trafiliśmy na „Chinkalnię”, sieć restauracji z gruzińskim jedzeniem. „Chinkalnia” zasadniczo pochodzi z Ukrainy i tam ma swoją siedzibę, jednak naczelnym kucharzem jest Gruzin nadzorujący czystość i jakość przygotowywanych dań.

Okazuje się, że we Wrocławiu mamy trzy lokale tej firmy. Zdecydowaliśmy się na wizytę w restauracji przy ulicy Wyścigowej.

Jeśli macie samochód i zastanawiacie się, czy jest miejsce parkingowe uspokajam – jest całkiem spory parking. Szkoda, że niezbyt oświetlony. Jest po prostu ciemno. Może tak ma być, nie wiem.

Wchodzimy do środka. Wnętrze nie powala na kolana. Nie jest zbyt jasno, tłoku nie ma – może dlatego, że to środek tygodnia, może… No nie wiem. Lokal spory, przestrzenny. Na ścianach elementy gruzińskiego designu, pod murkiem stary kredens. Do dyspozycji gości jest również przestrzeń na piętrze. Z głośników płynie gruzińska muzyka.

No dobrze, wnętrze też nie powala, ale przecież nie przyszliśmy do salonu meblowego

Mimo nazwy „Chinkalnia” nie skupia się na jedynych w swoim rodzaju pierożkach- sakiewkach.

Menu nie jest jakoś specjalnie rozbudowane, ale pobudza wyobraźnię.

Zamówiliśmy więc chinkali z ziołami oraz chinkali z serem. Do tego kiełbaski z podrobów i chaczapuri po adżarsku. Na przepitkę wzięliśmy lemoniadę o smaku winogronowym oraz lemoniadę o smaku cytrynowym.

Pani spytała jeszczy czy chcemy otrzymać całość zamówienia za jednym zamachem, czy według kolejności przygotowania. No jasne, że całość! Jak jeść to jeść!

No trzeba czekać. Jakieś pół godziny. Jedni to rozumieją, inni – jak jeden z klientów, który siedział parę metrów od nas- nie. Kiedy kelnerka przyniosła mu danie obruszył się mówiąć, że czeka pół godziny, po czym odmówił przyjęcia dania. No cóż, bywa i tak.

Nie jesteś w bardze mlecznym, nie jesteś w bistro, czy w tym lokalu, w którym nakładasz sobie jedzenie w cenie ileśtamzastogram. Jesteś w restauracji, w której przygotowuje się dania na bieżąco. Tak, by były świeże, gorące i smaczne. Jeśli tego nie rozumiesz, może idź na kebab? Też kuchnia w pewien sposób egzotyczna. Bo nie wiesz, co trafi do tej twojej buły.

Pół godziny mija szybko. Jeśli masz o czym rozmawiać nawet nie wiesz jak bardzo szybko.

Pojawia się kelnerka z potrawami. Na desce kuchennej przyniosła cztery kiełbaski z podrobów. Obok kapusta kiszona oraz pokrojony w plasterki kiszony ogórek.

Za chwilę na stole lądują talerze z chinkali i chaczapuri po adżarsku. Ależ aromat się nad tym unosi! Jak to apetycznie paruje!

Otwieramy lemoniadę. Słodka. Dla mnie za słodka, ale ja generalnie nie lubię słodkich rzeczy chyba, że jest to torba żelków.

Jasne, że dzielimy się daniami. I to jest w tym wszystkim fajne. Mieszamy smaki, dzielimy się jedzeniem.

 

Na pierwszy ogień, znaczy ząb, trafiają kiełbaski. Smaczne, pieczone, ale brakuje mi czosnku i pikantnych przypraw. Może tak ma być. W końcu nie jestem specem gruzińskiej kuchni, tak?

Wiem za to, że nie trafili z kapustą kiszoną, która powinna być takim kwaśnym przełamaniem delikatności podrobów, może nawet tak słodkawym ich smakiem (a tak mam w przypadku wątróbki na przykład). Niestety kapusta wcale nie była kwaśna. Podobnie z ogórkiem i to jest do poprawki.

Przechodzimy do chinkali. Z Gesslerowej wiemy, że po ugryzieniu pierożka, z jego wnętrza tryska bulion. No, zobaczymy czy tak będzie w tym przypadku.

Na wszelki wypadek kelnerka upewniła się wcześniej, że wiemy jak należy jeść to danie.

No jasne, kiwamy głowami, wiemy dodając w myślach „Gesslerowa nam pokazała”, uśmiechamy się. Nie było to chyba zbyt przekonujące, skoro dziewczyna udzieliła nam krótkiego instruktażu.

Do dzieła!

Biorę w dłoń sakiewkę i delikatnie przechylam ją po skosie do ust. Boże, jak to pachnie! I jaką to ciasto ma niezwykłą, szlachetną teksturę!

Nadgryzam. Z wnętrza wytryskuje wspaniały, gorący bulion. Jednocześnie uwalnia się intensywny, świeży, pełen mięsa i ziół aromat, który przenosi cię w kulinarny raj.

W końcu dobierasz się do mięsa, które jest po prostu przepyszne! Rozpływające się w ustach, podbite świeżymi ziołami, wzbogacone przyprawami i uszlachetnione bulionem jest wprost obłędne! Czujesz każdy składnik osobno, na przemian napawasz się świeżością pietruszki, delikatnością mięsa, czy lekkością ciasta, by po chwili poczuć intensywność przypraw, które są dodane z takim wyczuciem, że nie zabijają poszczególnych składników dania, a są jego uzupełnieniem!

Przy jedzeniu chinkali czeka na ciebie pułapka. Ponieważ pierożek nie może być zbyt długo gotowany, jego końcówka – ta, którą trzymasz w dłoni może być twardawa. Nie jedz jej.

Jest to spowodowane tym, że dłuższe gotowanie zepsuje smak potrawy, a cała dobroć zamiast zostać w środku przejdzie do wody, w której gotowane jest chinkali. Dlatego ważnym jest wiedzieć, w którym momencie należy wyjąć sakiewkę z wody.

Objedzeni jesteśmy już tak niemiłosiernie, że czujemy rozlewającą się po nas błogość. W moim przypadku było to uczucie na tyle dojmujące, że zacząłem rozglądać się za jakimś kocem, poduszką i budzikiem. Tak, mógłbym się zdrzemnąć. Tak mi dobrze po tym jedzeniu.

 

A przecież jeszcze nie zjedliśmy wszystkich chinkali. Na domiar wszystkiego czeka na nas chaczapuri, które zabraliśmy z sobą.

Objedzeni, szczęśliwi smakiem i własnym towarzystwem dotarliśmy w końcu do domu.

Powiem wam tak; jeśli szukacie naprawdę fajnych smaków, prostych dań przyrządzonych z sercem i fantazją spróbujcie kuchni gruzińskiej. Nieważne czy będzie to „Chinkalnia”, czy inny tego typu lokal.

My na pewno wrócimy do tego miejsca i spróbujemy wszystkich dań z karty. No trzeba, po prostu trzeba.

A póki co wracamy do Gesslerowej, by zobaczyć, do czego tym razem nas namówi.

Natomiast jeśli chcecie własnoręcznie przyrządzić chinkali, Magda Gessler przygotowała własny wariant tego tradycyjnego gruzińskiego przysmaku. Oto przepis:

Do przyrządzenia farszu potrzebujemy:

  • 300 g wołowiny
  • 150 g wieprzowiny
  • 150 g baraniny
  • 200 g posiekanej cebuli
  • 2 łyżki natki pietruszki posiekanej
  • sól i pieprz do smaku
  • mielona kolendra (nasiona) – 1/2 łyżeczki
  • bulion

Do przygotowania ciasta:

  • 1 szklanka wody
  • sól (szczypta)
  • 600 g mąki pszennej

Zaczynamy. Po zmieszaniu mąki z solą zagniatamy ciasto stopniowo dodając ciepłą wodę.

Mielimy mięso, po czym łączymy wszystkie składniki. Na końcu dolewamy bulion i znowu wyrabiamy, by wszystko połączyło się. Dzięki temu mięso będzie wilgotne. To tajemnica tryskającego z potrawy bulionu.

Zagniecione ciasto traktujemy wałkiem i wycinamy kółka. Czynność taka sama, jak podczas robienia ciasta na bierogi. Nakładamy, najlepiej łyżką farsza oraz tworzymy sakiewkę.

Gotujemy chinkali jakieś 20 minut w osolonym wrzątku.

Wyjmujemy z gara. Rozkoszujemy się smakiem.

Smacznego!

zdjęcia pochodzą z archiwum „Chinkalni”

TO NIE JEST WPIS SPONSOROWANY.

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

2 KOMENTARZE

  1. Potwierdzam. Pyszne jedzonko ale lemoniada jest za słodka. Warto przyjść i zjeść te pyszniutkie sakieweczki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne