Minął rok, od kiedy w świecie Kajka i Kokosza pojawił się smok Miluś. Dzięki temu historia nabiera oddechu, a twórca serii Janusz Christa otrzymuje nowe możliwości, które skwapliwie wykorzystuje oferując nam kolejny świetny album.
Mamy tu dłonie wielkie jak balerony z tura, Miluś za żadne skarby, nawet Mirmiła nie chce latać – ale gdy już zacznie jest to istne złoto! Zbójcerze otrzymują prezent od losu, a Oferma to nawet przytył, dobrze mu skubanemu na etacie Zbójcerza. Łamignat próbuje nowych metod pozyskiwania urobku, a nawet wyśpiewuje swoje motto. Ale poczekajmy, zacznijmy od począteczku.
Komiks rozpoczyna się fajnym panoramicznym kadrem, w którym widzimy, jak dopiero co pokonani Zbójcerze wracają do swej warowni po kolejnym przesławnym laniu otrzymanym od pokojowo nastawionych do świata mirmiłowian.
W krótkich, obyczajowych obrazkach otrzymujemy podsumowanie tego, co wydarzyło się w poprzednim albumie „Zamach na Milusia”, dzięki czemu już wiemy, że „Skarby Mirmiła” są bezpośrednią kontynuacją. A zatem mamy powrót do najlepszych tradycji cyklu, gdy to właśnie kilkuczęściowe albumy stanowiły o sile cyklu.
No dobrze, wiemy już co się wydarzyło i możemy wrócić do „teraźniejszości”, która postawiła przed Kajkiem i Kokoszem poważne wyzwanie – ponieważ Milusiowi urosły skrzydła, jego tatusiowie postanawiają nauczyć swego „synka” latać! Nie trzeba chyba dodawać, że ostatnie o czym myśli Miluś to podporządkowanie się jakiemukolwiek reżimowi. Wypisz wymaluj zmagania na linii rodzice – nastolatkowie.
Miluś robi co chce, wącha kwiatki, robi „blurp” i „wak wak” do motylków niczym baran Bek w „Wielkim Turnieju”, a ostatnie o czym myśli, to latanie. Doprowadza to do szewskiej pasji, bo niezależnie od niezwykłych pomysłów naszych bohaterów oraz szczególnej ofiarności Kokosza, wysiłki pedagogiczne przynoszą dokładnie NIC.
Podobnie jak wysiłki Zbójcerzy, próbujących pokonać swoich odwiecznych wrogów. Już nawet nie liczę ile razy dostali manto od mirmiłowian, choć w jednym z późniejszych komiksów dowiemy się ile razy hegemoniaki próbowali pokonać Mirmiła i jego poddanych. Na szczęście przypadek sprawia, że okazja, wróć! Miluś sam wpada im w ręce, a przy okazji okazuje się, że marzenie Hegemona o zgładzeniu odwiecznego wroga jest takim gadaniem do ręki.
Wyobraźcie sobie, że pałacie odwiecznym ogniem zemsty i żądzą pożogi i mordu na Mirmiłowie i wszystkim co z nim związane. Wasze próby od już nawet nie wiadomo kiedy spełzają na niczym. I nagle dostajecie prezent od losu, dzięki czemu wasze marzenie spełnia się. To co robicie? No załatwiacie tego Milusia na oczach przerażonych Mirmiłowian i wykorzystując upadek morale przeciwnika zdobywacie gród, gwałcicie Lubawę, wycinacie w pień wszystko co żyje i niszczycie gród.
Tymczasem co robi Hegemon? Ustanawia okup za Milusia, a kosztowności muszą ważyć tyle on sam. Oczywiście nie dodaje, że do tego należy doliczyć jego zbroję oraz najcięższą tarczę bojową, bo przecież Hegemon i jego zbroja to jedno, ale co tam. Kajko i Kokosz dostarczają okup i czekają co się stanie.
Oczywiście w wyniku naprawdę śmiesznych opartych na slapsticku, nieporozumieniach i czystej akcji wydarzeniom bohaterom udaje się uciec, lecz Zbójcerze ruszają w pościg. Dysponują dodatkowymi sztućcami, dzięki którym zrobią z uciekinierów kotlety, wykorzystują nowe jednostki bojowe, są napędzani wściekłością, upokorzeniem, głupotą i żądzą pieniądza.
Ale to im i tak nie pomaga, bo właśnie Miluś znalazł sposób, by zacząć latać. I to jak! Było to wydarzenie tak niezwykłe, doniosłe i zaskakujące, że zaangażowany w nie Hegemon sam w nie nie uwierzył.
No dobrze, ale przecież nie będę opowiadał całego komiksu i namawiał do jego kupna, bo sama scena głosowania Zbójcerzy jest warta złota całego Mirmiłowa. Zobaczcie sami:
Jak to się wszystko czyta? Czy mamy coś nowego? Czy starzy bohaterowie są w stanie czymś zaskoczyć?
Tak, choć przecież nie muszą, bo kochamy ich takimi, jakimi są. Chociaż bardzo podobało mi się to podkreślenie wredności Kokosza w czasie smoczej nauki latania. Dzięki podkreślaniu przywar Kokosz staje się bardziej bliski nam, szaraczkom, którzy czasem mają ochotę wyrzucić swoje dzieci przez okno, potem uratować je tylko po to, by jeszcze raz je przez to okno wyrzucić.
W ogóle Kajko i Kokosz są tu bardziej cwaniaccy, wybierają drogę na skróty, co oczywiście daje nam szansę spojrzeć na nich z innej perspektywy. Jest to również okazja dla twórcy, Janusza Christy, który w ten sposób fajnie bawi się postaciami. Konsekwencje ich zachowań prowadzą nas krok po kroczku do nowych rozwiązań fabularnych, w które zaangażowani są na przykład Jaga i Łamignat.
Zresztą ten ostatni ma swoje króciutkie momenty chwały. Na przykład wtedy, gdy testuje na Hegemonie nowe środki perswazji, albo gdy w formie mruczanej pod nosem rymowanki wykłada swoje credo.
Jest również bohaterem kadru, ale czysto złotego kadru, po którym zawyłem ze śmiechu. Przypomniał mi się „kompot po obiedzie”, czysto absurdalna sytuacja, podana od czapy, która w połączeniu z kontekstem jest ogromnie zabawna. „Poproszę o chusteczkę higieniczną” – mówi Łamignat, a ja pokładam się ze śmiechu.
A co tam u pozostałych bohaterów? Mirmił jak zwykle mirmiłuje, a jego wąsy są coraz dłuższe. Oferma w końcu nabiera kształtów, z jakich go znamy. Ot, taki papuśniaczek. W ogóle Zbójcerze dostają tu więcej miejsca i robi to komiksowi naprawdę dobrze.
Jednak pierwsze na co zwróciłem uwagę w „Skarbach Mirmiła” to szata graficzna. Wprowadzenie panoramicznych kadrów, co naprawdę fajnie opowiada historię i dodaje całości zrymowanej epickości. Kreska jest bardziej wyrazista, estetyczna – ale myślę, że spowodowane jest to lepszymi narzędziami, jakimi dysponował Bóg Ojciec. Kadry są ładniejsze, kompozycja lepsza, detale na jeszcze wyższym poziomie. Oczywiście nie jest to jakaś drastyczna zmiana, bo wszystko odbywa się w ramach nakreślonego świata, ale są to rzeczy wyczuwane jakby mimochodem.
Bardzo podoba mi się humor Christy. Nie wiem, który raz to piszę, ale jestem pełen uznania dla sposobu opowiadania pana Janusza Christy. Naprawdę trzeba kochać swoich bohaterów, by z taką swadą opowiadać o nich bez krzty fałszu. Bóg Ojciec przypomina mi tu Jaroslava Haska, który w swoim „Szwejku” wręcz kipi miłością do swojego bohatera, a nienachalny humor i zderzenie przeciwieństw wręcz wylewa się z każdej strony powieści.
Natomiast dynamika opowiadanej historii, konstrukcja postaci przypomina mi najlepsze cechy twórczości Henryka Sienkiewicza. Uwielbiam jego „Ogniem i mieczem” i tak, jak wracam do Mirmiłowa tak wracam do świata wojen kozackich.
W „Skarbach Mirmiła”, w ogóle w całym cyklu mamy to samo. Christa doskonale panuje nad postaciami, wbrew pozorom jest konsekwentny i żelazną ręką prowadzi swoich bohaterów. Ale kocha ich. Obdarza wszystkim co najlepsze. Sprawia, że historia jest urozmaicona, lekka, przezabawna i mądra.
Świetnie, wręcz przyjaźnie namalowany świat jest nam bardzo bliski, a postaci – nieco przerysowane w swym charakterze są nam bardzo bliskie. To dlatego po latach traktujemy Kajka, Kokosza, Mirmiła a nawet Kaprala i Hegemona jak przyjaciół, a na ich widok cieszymy się, jak na widok wagonu czekolady. No tak fajne to jest.
Jeśli miałbym na coś zwrócić szczególną uwagę, to jest to rozpoczęta w „Zamachu na Milusia” taka, jak wiem? Z braku innego słowa powiem: swego rodzaju rzewność. Widać to w wątkach Mirmiła i Lubawy, którzy nie mogą mieć dzieci, a nawet samych Kajka i Kokosza, którzy traktują Milusia jak dziecko.
Tutaj mamy rozwinięcie tego tematu i objawia się to w samym tytule komiksu: „Skarby Mirmiła”. Oczywiście możemy postrzegać to dosłownie, ale umówmy się – tytuł dotyczy czegoś innego.
Skarbami Mirmiła są jego poddani. Jego wierni nawet nie wojowie, bo przyjaciele Kajko i Kokosz. Jego skarbem jest Lubawa, która bez wahania rusza na poszukiwania swojego ukochanego Mirmiłka. Wreszcie skarbem Mirmiła jest Miluś.
I właśnie ten album stanowi o istocie całego cyklu: mimo wad, złośliwostek i złych nawyków jesteśmy jedną rodziną. Rodziną, która wspiera się w dobrych i złych chwilach. Czasem jest dobrze, a czasem gorzej. Ale jesteśmy razem i możemy polegać na sobie.
I o tym jest właśnie cały cykl „Kajko i Kokosz”. „Skarby Mirmiła” przypominają nam o tym.
Ciekawe podejście, lecz myślę, że Christa nie podchodził do komiksów w złożony i zawoalowany sposób. Bardzo podoba mi się twoja interpretacja i w pewien sposób ona wynika z tej opowiastki, jednak myślę, że skarby Mirmiła to po prostu skarby Mirmiła 😉
A sam komiks? W ogóle trylogia Milusia jest jednym z najlepszych na mapie Kajka i Kokosza.
Nie odbieram tytulu w ten sposob. Wydaje mi sie, ze Christa nie mial po prostu pomyslu na tytul i wykorzystal co mu w desperacji umysl podpowiedzial.
Niesamowite te twoje recenzje. W kazdej recce wynajdijesz jakis smaczek. Gratulacje.