„The Boys” Sezon 4. No i było trochę zabawy z tym sezonem. Było, ale się skończyło. I w sumie finał był chyba najlepszy z całej tej tegorocznej porcji „Chłopaków”.
Bo w trakcie miałem wrażenie, że niektóre wątki szły na autopilocie, niektóre odcinki były kręcone tak, żeby z punktu A doprowadzić postacie do punktu B, acz się przy tym nie narobić. Wykorzystać ich charyzmę i pomysły z wcześniejszych sezonów i tylko co jakiś czas je ciut podkręcić.
Sytuację trochę ratowały nowe bohaterki, czy raczej złoczyńczynie, bo w końcu obie były w Siódemce. Ale tylko trochę, bo i Sage i Petarda były jakieś takie jednowymiarowe…Acz przyznaję, że finał mnóstwo wynagradza, bo jest pełen cudownych zwrotów akcji, zaskoczeń, zmian na polu walki, makabry, humoru, strat osobowych i prowadzi do zacnego clifhangera. Takiego, że z prawdziwą przyjemnością czeka się teraz na finałowy piąty sezon.
Oczywiście na plus w tym wszystkim trzeba zaliczyć tony podśmiechujków z popkultury, zwłaszcza tej superbohaterskiej. Trochę gorzej z odniesieniami do amerykańskiej sytuacji politycznej – tu już finezji raczej zabrakło. Może celowo. Tak, czy owak – misja wykonana.
Wszyscy już wiedzą, co nawiązuje do czego i kto jest kim.I oczywiście trudno powiedzieć, gdzie za dwa lata (jak to się już skończy) będzie można zobaczyć Anthoniego Starra, ale tak jak z największą przyjemnością oglądam go tu i oglądałem go wcześniej w „Banshee” (kto nie zna, ten gapa), tak i obejrzę każdą kolejną produkcję w której się pojawi.