Jak Norwegia długa i szeroka chyba nie ma drugiego tak pięknych województw, jak Rogaland i Hordaland. Z jednej strony naftowa stolica Norwegii, Stavanger, z drugiej popularna brama do fjordów, czyli Bergen i ruszające stąd na daleką północ okręty pod banderą Hurtigruten.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Nie pytaj mnie co jest bardziej piękne. Jest to tak inne, tak odrębne od siebie, że nie sposób zrobić klasyfikacji. To wszystko jest obok siebie. Dosłownie i w przenośni. Jak stwierdzić, czy Preikestolen jest ładniejsze od Trolltungi? No bez sensu. I tu i tu masz do czynienia z widokami, które odejmują ci mowę i zakochują w tym kraju.
No dobrze, zawsze można dokonać atrakcyjnego erystycznie zabiegu i porównać Trolltunga do Trollpikken, czyli Język Trolla do Kutasa Trolla. Ale czy jest sens?
Tymczasem zastanówmy się nad bogactwem natury w tym pięknym kraju. Toż życia zabraknie, by wszystko zobaczyć, wszystkim się zachwycić, sfotografować i sfilmować. Weźmy na przykład taki Lysefjord, czterdziestodwukilometrową zatokę znajdującą się właśnie w Rogalandzie, rzut dorszem od Stavanger.
Rejs po tym fjordzie, co prawda nie tak okazałym, jak Geirangerfjord lecz bardziej surowym i zapomnianym przez cywilizację należy do zjawiskowych. Ujrzysz tu góry, przypominające jakby wygniecione ciasto z tym, że wypchnięte przez przesuwający się tędy lądolód.
Cofniesz się do roku 1900- ego, kiedy to norweski sportowiec przypadkowo odkrył Preikestolen. Przepłyniesz obok Florli, miejsca słynącego z najdłuższych na świecie schodów liczących 4444 stopnie. Tak po prawdzie przypomina to bardziej drabinkę, ale nie psujmy sobie legendy A przecież mamy zaczarowany wodospad Manafossen znajdujący się w pobliżu bajkowego Frafjordu.
A jeśli zdecydujesz się dopłynąć do znajdującego się na krańcu fjordu Lysebotn ujrzysz po drodze jeden z najwyższych wodospadów, ale tylko jeśli będziesz miał szczęście, bo on po prostu wysycha. Ale nie martw się, bo w każdej chwili mogą wylądować na tobie ludzkie latające wiewiórki, bowiem to miejsce staje się mekką fanów base jumpingu i innych sportów ekstremalnych związanych ze skakaniem w dół. To Kjerag. To miejsce wybraliśmy na wyprawę.
Nie pokusiliśmy się na rejs promem, bo najzwyczajniej w świecie terminy nam się nie zgadzały (jeśli chcesz, nie ma problemu, z miejscowości Lauvik odpływa prom do Lysebotn). Poza tym chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej, a najlepsza ku temu możliwość to jazda autem ze Stavanger do Lysebotn, czyli sioła leżącego na końcu Lysefjord. Ruszamy więc.
Proszę was, weźcie z sobą mocne buty do trekkingu. Odpuśćcie sobie dżinsy. Wiem co mówię, bo sam tam byłem w tych gaciach. Łapie toto wilgoć, brudzi się. Weźcie ciepłe bluzy, albo ciepłe kurtki. Wie coś o tym Ania, która jak to Ania: „a tam, przecież będzie mi ciepło, przecież od samego chodzenia rozgrzeję się”. No, a potem płacz, że wiatr przedziera się przez najdrobniejszą szczelinę ubrania.
Wyjeżdżając ze Stavanger wiedzieliśmy jedno. Kierujemy się Vikesa, bo dotychczasowa droga na Dirdal była zamknięta ze względu na prace remontowe. Teraz jest już wszystko w porządku, ale skierowaliśmy się na Vikesa właśnie. Po drodze przejedziemy przez Kurczakowo czyli Kyllingstad, dotrzemy do Byrkjedal a potem pach! na Kjerag.
Po drodzę zahaczyliśmy o Gloppedalsura, niesamowite miejsce, które przypominało zasypaną przez Trolle przełęcz. Aż się nie chce wierzyć, że natura potrafi stworzyć takie widowisko. Miejsce to powstało 10 tysięcy lat temu gdy lądolód przetoczył się przez te ziemie. To chyba był nawet ten sam skubaniec, który stworzył Preikestolen.
Chciałbym zobaczyć tę chwilę, gdy nagle miliony ton skały odrywa się od gór i leci z niesamowitą siłą! Pewnie powstał jeden wielki tuman pyłu, z którego musiały wydobywać się przyprawiające ciary odgłosy głazów zderzających się jeden o drugi, roztrzaskujące się o trzeci. To jest właśnie Gloppedalsura. Na szczęście pojawił się człowiek który postanowił pokonać to rumowisko i wydarł naturze korytarz, którym mógł podróżować przed siebie.
Gloppeldalsura jest częścią Magma Geoparku znajdującego się na liście Unesco. Trzeba pamiętać, że jest nie tylko geologiczną atrakcją tego regionu ale historycznym miejscem. To tu w czasie drugiej wojny światowej mieliśmy do czynienia z jedną z większych potyczek.
Napierające niemieckie wojska napotkały na opór norweskich żołnierzy. Osaczeni, bombardowani z powietrza i ziemi szukali schronienia między skałami. A jednak nie poddali się. Kiedy doszło do decydującego szturmu, Norwegowie spuścili najeźdźcom straszne manto, zabijając 44 z nich, tracąc jednego żołnierza.
Oczywiście mijane krajobrazy należą do cudownych, ale umówmy się. Jak jesteś tu już parę lat to powszednieją ci te wszystkie skałki, owce, drewniane domki malowane w czerwień faluńską. I tylko żona swoim nieustającym zachwytem przypomina ci, że to naprawdę jest ładne.
Z kronikarskiego obowiązku dodam tylko, że minęliśmy Sirdal, zimowe centrum turystyczne, w którym nawet w maju jest tyle śniegu, że czasem musisz wejść na dach autobusu, by zobaczyć coś sponad zwałów śniegu, a i tego nie możesz być pewien. Jeśli nie wierzysz, spójrz co działo się w maju:
Psiakość, pogoda psuje się w zastraszającym tempie, ale trzeba wrócić do mantry: „dla prawdziwego podróżnika pogoda nie jest żadną przeszkodą”. Brzmi to jak szukanie plusów tam, gdzie ich nie ma, ale co zrobić – zawrócić? To nie wchodzi w grę.
Mgła jest coraz gęstsza i widoczność kurczy się w zastraszającym tempie. Dopiero co widziałem auta jadące dwieście metrów przede mną, teraz ledwo widzę auto jadące może piętnaście metrów ode mnie. Niemal w ostatniej chwili pokonuję ostry zakręt. A droga wąska. Zmieści się tylko jedno auto. Na szczęście na trasie rozsiane są zatoczki, ale tylko od dobrej woli kierowców zależy, czy dojdzie do wypadku czy nie. Skraj drogi niebezpiecznie zaczyna przypominać krawędź przepaści.
Po drodze mijamy samochody, które były daleko przed nami. Widocznie postanowili przeczekać mgłę. Może zrobimy tak samo? A jak mgła nie przejdzie? Jedziemy. Co będzie to będzie.
W końcu dojeżdżamy na zatłoczony parking. Pogoda pieprzy się już dokumentnie, bo robi się wietrznie i zaczyna padać deszcz. Zmielone w ustach przekleństwo i podjęta wspólnie decyzja: jedziemy do Lysebotn. Pochodzimy, zobaczymy co też tam ciekawego, wypijemy kawę, może deszcz i mgła przejdzie.
Zjeżdżamy. 640 metrów niżej znajduje się Lysebotn, lecz trasa liczy 7,5 km. Jeśli ktoś wam powiedział, że Droga Trolli jest niebezpieczna, to chyba sobie jaja robił. Trollstigen to jedna z najbardziej bezpiecznych dróg, jakimi jechałem, można jedną ręką prowadzić.
Jeśli myślisz, że przesadzam, spójrz na zdjęcie, które pokazuje, jaką drogę musieliśmy pokonać.
Dajcie spokój. Powiem wam tylko, że po wszystkim padłem na kolana przed naszym X- Trailem i niemal pocałowałem go w silnik. No nie wiem, ale będę chyba płakał, jak będę go sprzedawał. Co to auto przeszło. Droga Atlantycka, Hitra, Trollstigen, Geiranger, Preikestolen (prawie, bo przecież autem nie wjedziesz na klif), Manafossen, Safari, zderzenie z łosiem, Zęby Hitlera, Skalne Miasta i wciąż jeździ bez zarzutu. No złoto nie samochód!
W każdym razie udało nam się pokonać te ciężką trasę pełną naprawdę ostrych zakrętów, stromizm i wyjeżdżających znikąd betoniarek, dla których przepisy wydawały się nie istnieć.
Lysebotn to… dziura. Przypomina mi taką wioseczkę z lat osiemdziesiątych, w której przystawałeś w drodze do większego miasta. Wiesz, knajpa bardziej przypominająca pokoik chybcikiem zaadoptowany do knajpki, robione ręcznie dania domowe pod warunkiem, że są wcześniej kupione w formie mrożonek i czekające na klienta. I ta obsługa, która w ogóle jest zdziwiona, że wszedłeś. No. To tak jest właśnie w Lysebotn i tak też jest w tej kafejce położonej tuż nad fjordem.
Jest coś w rodzaju sadu stanowiącego pole namiotowe, hytty do wynajęcia, kościółek oraz… góry. Tu nie przypłynie żaden statek wycieczkowy, nie przyjedzie autokar. A pomysł na to miejsce mieć trzeba.
Dlatego wymyślono, że będzie tu mekka dla sportowców ekstremalnych. Basejumperów, paralotniarzy, latających ludzkich wiewiórek, spadochroniarzy, czy kolesi biegających po linie rozpiętej pomiędzy skałami na wysokości kilometra nad poziomem morza.
Z niepokojem patrzymy na zmieniające się niebo. A ponieważ postanowiliśmy zrobić to w niby knajpce obsługiwani przez niby kelnera i pijąc niby czekoladę stwierdziliśmy, że jest na tyle niby dobrze, że czas ruszyć na słynny Kjeragbolten.
I pod górę. 7,5 kilometrów X- Trail pokonał dzielnie. Teraz twoja kolej. Nie przejmuj się, że możesz mieć słaby silnik. Najwyżej pojedziesz na jedynce.
Drugą część relacji znajdziesz TUTAJ.