Wsiadamy do sporych rozmiarów łodzi w Dzikim Wąwozie. Razem jest nas 26 osób i czekamy na flisaka wyobrażając sobie goliata, który będzie nie tylko żywym silnikiem i sterem, ale gawędziarzem, przewodnikiem i kapitanem w jednej osobie.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
W pewnym momencie zbliża się drobny jegomość ze smoleniowym wąsem na twarzy. Na oko ma może metr sześćdziesiąt maks. Niebieska koszulka. Ot, drobinka, która zniknie za burtą przy najmniejszym ruchu wody.
– Dzień dobry, jestem Zdenek i popłynę z wami Dzikim Wąwozem, a nasza podróż potrwa dwadzieścia minut.
Zanurza w wodzie leciwą, wytartą tyczkę, zapiera się i nagle chucherko zmienia się w sprężystą plątaninę mięśni. Ruszamy.
Po drodze słuchamy o historii wąwozu, wyglądamy okazów, o których mówi nasz flisak oraz ciepłych, zabawnych historii.
Podróż Dzikim Wąwozem, a następnie Wąwozem Edmunda to jedno z najciekawszych doświadczeń podczas pobytu w Szwajcarii Czeskiej.
W zależności od tego, jak chcecie płynąć możecie rozpocząć od Mezni Louki i skończyć w Hrensku. Albo rozpocząć w Hrensku i skończyć w Mezni Louce. A jeśli chcecie ograniczyć się tylko do bardziej znanego Wąwozu Edmunda rozpoczynamy do Mezny i płyniemy do Hrenska. I odwrotnie.
Jeśli o mnie chodzi ideałem jest połączenie podróży wąwozami ze zwiedzeniem naturalnego cudu Szwajcarii Czeskiej, czyli Pravcickiej bramy, o czym pisałem TUTAJ.
Natomiast jeśli uznacie, że chcecie zobaczyć tylko wąwozy najlepszym rozwiązaniem będzie zaliczenie obu. Musicie tylko pamiętać, że są to przyjemności płatne i płacimy za nie osobno.
W tym miejscu znajdziecie ceny oraz okres, w którym możecie odbyć tę wyjątkową podróż.
Bez dwóch zdań spływy są doświadczeniem, bo nie ograniczają się jedynie do podróży wodnej. I trasa ta jest przepiękna. No przepiękna.
Weźcie pod uwagę, że ta atrakcja turystyczna nie zaczęła się w tym miejscu, tych wąwozach. Jej geneza jest bardziej prozaiczna i wzięła się beznadziejnej czasem walki z siłami natury. Potem doszło do zabawnego zakładu przy kuflu piwa, ale po kolei, już mówię.
Ogólnie dostępne tereny Szwajcarii Czeskiej jeszcze jakieś 100 lat temu były terenami nie do zdobycia i aż dziw, że ludzie zdecydowali się osiedlać w tym miejscu. Szczególnie dotyczy to okolic rzeki Kamenice.
Spójrzcie na otaczające wąwóz wysokie nawet na 150 metrów ściany. Ówcześni musieli je jakoś pokonać, by przedostać się na drugi brzeg! A dróg, którymi z taką łatwością dziś jeździmy, nawet nie były w planach. No właśnie.
Przedarcie się przez Kamenice otoczone było legendą, tajemnicami, a każdy kto odważył się na zdobycie tych nieujarzmionych sił natury uznawany był nawet nie za bohatera, lecz głupca, który mierzył się z boską siłą.
No takie czasy to były. Z jednej strony przeszkoda, z drugiej źródło utrzymania, bo przecież Kamenice dostarczała ludziom pstrągów i łososi, a drwale wykorzystywali wodę do spławiania drewna.
Na szczęście mijający czas, rozwój technologii oraz ludzka ciekawość sprawiły, że sprawy posunęły się do przodu, że tak powiem. I kufel piwa.
Pewnego dnia w knajpie U Zeleneho Stromu niedaleko, na południe od wąwozów, jak co dzień lokalsi spotykali się, by przy piwie i knedlach spędzać wolny czas. Był 1877 rok. Byli również tutejsi poszukiwacze przygód. Było ich pięciu.
Od słowa do słowa i stanęło na zakładzie dotyczącym pokonania dzikich wód Kamenicy. Na tratwie. Jak postanowili tak zrobili.
Ale rzecz jeszcze nie dotyczy bezpośrednio wąwozów, lecz Dolsky`ego Mlyna, (możesz o nim przeczytać TUTAJ).
Z tamtego właśnie miejsca ruszyła zuchwała armada trzech traw, które dotarły do Hrenska, po drodze pokonując wąwozy: Dziki i Edmunda wtedy jeszcze tak nienazwane.
Pierwszy krok został poczyniony, jednak dopiero to Książę Edmund Clary – Aldringen przyczynił się ustanowienia roli wąwozów w formie jaką dziś znamy i na łodzi się bujamy.
Pod koniec dziewiętnastego wieku, wielkim kosztem finansowym udostępnił te tereny tak, by można było wykorzystać je turystycznie.
Wykorzystując pomoc włoskich ekspertów (podobnie jak w przypadku budowy Orlego Gniazda na Pravcickiej Branie) stworzył plany takiej “budowy” wąwozów, by wędrówka przebiegała w jak najbardziej przyjemny dla przybysza sposób.
Niestety, pięknego słowa “przyjemny” nie możemy użyć, gdy wspominamy okoliczności, w jakich powstały chodniki, tunele, mosty, kładki i jazy, które tak podziwiamy podczas podróży.
Dwustu pracowników zwanych barabami (nazwa brała się od biblijnego łotra Barabasza), w pocie czoła i w nieludzki sposób ujarzmiło naturę.
Kim byli barabowie? Najkrócej mówiąc ludzie dzicy. Społeczność żyjąca na granicy życia i śmierci. Koczownicy o dziwacznej tradycji. Specjalizowali się w budowie tuneli i pracowali nawet w Alpach. Ich umiejętności wykorzystywane były przez firmy kolejowe, jednak tym razem pracowali dla księcia Edmunda.
Wchodząc do tunelu wyobrażamy sobie, że powstał w ten sposób: albo został rozłupany kilofem lub otwór powstał w wyniku użycia materiałów wybuchowych. Nie.
Jak wiadomo, lokalne skały to piaskowiec, który nie jest odporny na wysoką temperaturę. Karabowie ogrzewali go ogniem, by za chwilę zlać go wodą. W ten sposób piaskowiec pękał i można było go usunąć.
Prace trwały aż do roku 1890 kiedy to nastąpiło uroczyste otwarcie pierwszego odcinka trasy: Wąwozu Edmunda.
Półkilometrowa trasa została pokonana przez pięć łodzi sterowanych przez uroczyście ubranych w granatowe stroje flisaków. Po przybyciu na miejsce goście mogli spędzić czas w wybudowanej restauracji.
Prace budowane trwały dalej i osiem lat później powstał Dziki Wąwóz liczący dwieście pięćdziesiąt metrów długości. I od tego miejsca proponujemy rozpoczęcie tej niezwykłej podróży z dziką historią w tle.
Po przybyciu do Mezni Louki zostawcie auto na parkingu w cenie 100 koron czeskich lub równowartość w euro (bo musicie wiedzieć, że wszędzie tu zapłacicie też w euro).
Otrzymacie mapkę, którą kierujcie się do Wąwozów.
I teraz, jeśli wybierzecie tylko Wąwóz Edmunda musicie kierować się w dół (parkingowi was poprowadzą) i idziecie aż do mostka, skręcacie w prawo, idziecie wydrążonymi przez barabów szlakami i czekacie na łódź.
Tymczasem ciekawsza jest podróż dwoma wąwozami. Nie tylko dla filigranowego Zdenka o wielkiej sile.
Warunkiem dodarcia do Dzikiego jest cofnięcie się do głównej i jedynej drogi Mezni Louka, udać się wprawo i po mniej więcej stu metrach skręcić przy drogowskazie w prawo, w niebieski szlak i wejść w las. Uwaga! Kierujcie się niebieskim szlakiem, a na rozstajach dróg idźcie żółtym.
Leśna trasa szybko obniża się przechodząc w chłodny labirynt mchu, skał, paproci i otaczającej nas zewsząd zieleni. Wijące się stróżki, mostki wyznaczają trasę i jej piękno. Aż docieramy do maleńkiego budynku, w którym kupujemy bilety wstępu.
Wraz z wejściem na pokład łodzi przenosimy się do krainy Zdenka i jego przyjaciół flisaków.
A potem? Gdy już wysiądziecie z łodzi musicie pokonać szlak aż do Wąwozu Edmunda, gdzie znajdziecie restaurację, nowoczesną toaletę oraz kolejny domek – kasę kolejny raz kupując bilet wstępu.
A gdy będziecie patrzyli na niebieską koszulkę Zdenka i jego kolegów pamiętajcie, że to hołd dla pierwszych flisaków. Tu wszystko jest historią. Wspaniałą, odprężającą i motywującą do dalszych wypraw.
Czego wam serdecznie życzę.
Czy taka podróż jest odpowiednia dla dzieci w wieku 5+ ?
My płynęliśmy z 16latkiem, ale w tym przypadku sam wiek jest wystarczającym problemem 😉 Jeśli macie dzieci w wieku powiedzmy do 10ciu lat nie powinno być problemów. Co najwyżej częściej róbcie przestoje na odcinkach pomiędzy wąwozami oraz na drodze do Hreńska.
Świetna historia, dzięki.
Świetny pomysł! My ominęliśmy spływy bo szczerze mówiąc nie wiedzieliśmy jak to ugryźć. Nocowaliśmy w Mezni Louka i poszliśmy od razu w stronę Bramy. 6 kilometrów ostrego marszu. Dzieciaki były ledwie żywe.
Początkowo też mieliśmy tam nocować, ale nierówności terenu są bez sensu. Do tego ruch, mnóstwo ludzi, teren nieogrodzony. To nie dla nas. Polecamy wszystkim noclegi w Mosquito Camp. No i zachęcamy do wcześniejszego planowania wypraw tak, by maksymalnie wykorzystać czas oraz znajdujące się w pobliżu atrakcje.
Faktycznie, spadek terenu bywa nie do zniesienia. I towarzystwo też różne