Tahir: podróż w mrok

Po ataku na szkołę w Biesłanie, gdy minęła żałoba, Tahir ruszył wraz z oddziałem mścicieli- ojców, którzy, jak on, stracili bliskich w wyniku najazdu na szkołę. Grupa liczyła około pięćdziesięciu osób. Ruszyli ku Czeczenii właściwej. Tahir nie chciał się mścić. Zbyt wiele skruszało w nim. Żeby nakarmić się zemstą, trzeba mieć co nakarmić. A on wręcz fizycznie czuł, że trzewia zżera mu pustka.

Dołączenie do grupy mścicieli uznał po prostu za najlepszy sposób na w miarę bezpieczne dotarcie do Groznego, potem do Moskwy, a potem na Zachód. Byle dalej od tego kraju nienawiści, w którym absurdalne pojęcie zemsty rodzinnej przechodziło z pokolenia na pokolenie.

Pewnego dnia odłączył się od grupy. Pojmali go Rosjanie. Wraz z innymi jeńcami, wśród których nie było jego biesłaniaków stanął przed komendantem garnizonu. Dowiedział się, że planował zamach terrorystyczny na rosyjską placówkę dyplomatyczną (nie mógł pojąć, gdzie u licha tu, w górach była jakakolwiek placówka dyplomatyczna). Znaleźli się świadkowie, którzy widzieli, jak konstruował bombę. Wkrótce stał w rzędzie mężczyzn wsiadających na zatłoczone ciężarówki. Wszystkich wieziono na miejsce egzekucji. Pojazdów było pięć, wszystkie tak zatłoczone, że więźniowie stali stłoczeni jak snopki.

Kątem oka Tahir zauważył hamujący w chmurze pyłu gazik. Wyskoczyło z niego ośmiu uchachanych Rosjan. Dwóch z nich taszczyło wielkie wory, których zawartość sugerowała główki kapusty. Wysypali ich zawartość. Tahir rozpoznał głowy sąsiadów ze swego miasta. Łby były obcięte czymś tępych. Pewnie jeszcze żyli, gdy przerzynano im krąg szyjny… Tahir zacisnął zęby, zamknął oczy, by powstrzymać łzy. Mimowolnie poczuł, jak jego pustkę zapełnia bestia. Patrzył jak pozostałych w garnizonie jeńców zmuszono do układania z głów stosu.

Ciężarówki ruszyły na miejsce egzekucji. Spod kół rzygnęło błoto. Tahir patrzył, jak jeńców zmuszono do oblania głów jego kolegów ropą. Jeden z Czeczenów podpalił stos. Zapłonął. Po chwili jeden z jeńców chwycił bak oblał siebie, podpalił i ruszył w stronę śmigłowca. Zastrzelili go, lecz nie powstrzymali eksplozji helikoptera. Niestety Czeczen nie zdawał sobie sprawy, że swoim czynem spowoduje śmierć pozostałych przy życiu rodaków.

Salwa. Tahir poczuł ból w barku. Ciemność. W nocy wygrzebał się z grobu, prawie udusił się. Oddychał ciężko, spojrzał na mogiłę, wzdrygnął się. Ruszył dalej. Nie wiedział gdzie, wiedział tylko, że jak najdalej stąd. Zanim dotarł do Groznego, w bark wdało się zakażenie, jednak robactwo jakie zalęgło się w ranie wyżarło ropę, zgniliznę i strup. Cudem wyzdrowiał. Wychudł. Po drodze jadł surowe mięso nietoperzy, larwy, żuł korę. Pił swój mocz. Droga do Groznego nie była długa, po prostu Tahir musiał kluczyć, by nie wpaść na Rosjan lub kolaborujących z nimi rodaków. Lub zwykłych handlarzy niewolników.

Gdy dotarł do miasta, zaangażował się w partyzantkę- bestia potrzebowała mięsa. Okrucieństwo zgasiło w nim uczucia. Dopiero gdy patrzył na śmierć rosyjskiej kobiety, którą zastrzelił, coś się w nim wzdrygnęło. Zabił jednego ze swoich, który służył Rosjanom. Ponieważ był do niego podobny, skradł mu dokumenty i nazwisko. Zaciął się w twarz, by szpetota zmyliła ewentualną wpadkę. Wniknął do bazy Rosjan. Ze zdziwieniem przekonał się, że ci okrutni aż do sadyzmu ludzie są zupełnie inni w intymnych sytuacjach. Też tęsknią, też boją się, też chcą spokoju. I przeklinają dzień, w którym tu przyjechali.

Tahir dorabiał się na handlu, dziwkarstwie, pośrednictwie. Na wszystkim, na czym można było zarobić, a potem uciec dalej. Zaoszczędził grosza, sprowokował starcie zbrojne- tylko po to, by zostać rannym- i wraz z transportem rannych znalazł się w Moskwie. Gdy wydobrzał, uciekł w wniknął w środowisko przestępców. Trafił w środek wojny gangów. Kilka razy ranny. Gdy dowiedział się, że jest na niego zlecenie uznał, że czas spieprzać. Autobusem pojechał na Ukrainę. Stamtąd „pożyczonym” samochodem dotarł do granicy z Polską. Przekupił pograniczników i już był w Polsce. Wciąż ciągnął na Zachód. Aż utknął w jakiejś dziurze. Został okradziony. Najął się do pracy na budowie. Majster pozwolił mu mieszkać na swojej działce.

Tahir nie miał pojęcia, że zadupie, do którego trafił miało swoją nazwę: Lubin.

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i publicysta, kreator opinii. Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Przewodniczący jury lokalnego festiwalu filmowców amatorów. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne

Najnowsze

Zobacz również
Powiązane

„Wardruna. Moc Odyna zaklęta w nutach”

Mówi się, że norweska grupa Wardruna zrobiła dla serialu...

21 lat po inwazji na Irak. Co nam z tego pozostało?

Prezydent George W. Bush i jego administracja przedstawiali różne...

Jak 150 lat przed Muskiem pewien Brytyjczyk zbudował pierwsze auto elektryczne

Mało kto zdaje sobie sprawę, że historia elektrycznego samochodu...