Czy to będzie komedia? Czy współczesny Niziurski? Czy może superkandydat do następnych Węży? No i okazało się, że nic z tych rzeczy. A równocześnie wszystko po trochu.
Czyli w sumie dostałem całkiem niezły film. Gdy już się wejdzie w konwencję takiego nadmiaru (bo nie jest to kręcone czy grane jakoś subtelnie. Jakby pani reżyser nie potrafiła powiedzieć Ogrodnikowi – weź trochę zdejmij), to w sumie wszystko się tu zapina i po prostu ogląda. A wizja warszawskiego liceum to najsensowniejsze, co w polskim kinie zdarzyło się w ostatnich latach (wiem, nisko zawieszona poprzeczka po filmach Markowicza i Żuławskiego).
Do tego świetna gromadka młodziaków w rolach licealistów. Nie żadni magistrzy sztuki aktorskiej, a naprawdę młodzi zdolni. Zwłaszcza Hugo Tarres, który gra tu główną rolę. Bo jeśli ktoś myśli, że to film o nauczycielu Janie Sienkiewiczu granym przez Dawida Ogrodnika to się myli.
A no właśnie, bo to film po trochu z każdego gatunku, jest i humor i przyzwoita młodzieżowka (faktycznie momentami kojarzyło mi się to z Niziurskim w XXI wieku), i romans i „Młodzi gniewni” i sensacja i na poważnie o uzależnieniach i gołe tyłki płci obu i to wszystko się w miarę sprawnie zapina. Są też oczywiście niedoróbki na wielu poziomach i sceny żenujące, aż skręca, ale tym się zajmiemy w Wężach. Zresztą przecież gatunek „film licealny” to naprawdę grząski teren dla filmowców. A już w Polsce…
Słowem – nie odradzam. Nie żebym kogoś specjalnie zachęcał, ale gdy nie rapują (bo to też film w którym rap jest w liceum wytrychem, który pasuje do wszystkiego), to mi się oglądało całkiem, całkiem. A może mięknę na starość…