Może słyszeliście już o nowym modnym w pop-psychologii słówku, mianowicie o terminie „epigenetyka”? Epigenetyka to bardzo skomplikowana nauka badająca mechanizmy dziedziczenia cech lub stabilnej zmiany funkcji komórki, zachodzącej bez zmian w sekwencji DNA.
Mówiąc po blondyńsku – to takie dziedziczenie, które nie opiera się na zmianie samych genów, a np. modyfikacji ich ekspresji, i pozwala na szybkie przystosowanie do środowiska. Skrzydła Wam od tego nie wyrosną, ale np. reaktywność sensoryczna, cecha temperamentalna, może się zwiększyć lub zmniejszyć.
W pop-psychologii można o epigenetycy usłyszeć w dwóch kontekstach – kontrolowania ekspresji genów czy bliżej niezdefiniowanego wpływania na nie siłą umysłu oraz traumy pokoleniowej.
W świetle współczesnej nauki obydwa konteksty są grubą, bardzo grubą nadinterpretacją.
Nie, nie możemy siłą umysłu zmienić swoich genów. Sorry. Nawet żałuję, bo zawsze chciałam być szczupłą rudą pięknością o zielonych oczach. Niestety, im bardziej o tym myślę, tym bardziej jestem nienachalnie piękną pulchną blondynką.
Bardziej nieoczywiste są badania odnośnie transmisji traumy. Konkretniej jedno badanie.
Niejaki Callaway i jego zespół raził myszki prądem jednocześnie rozpylając zapach kwiatów wiśni. Podobno potomstwo tych myszek miało następnie awersję do tego konkretnego zapachu. Jego zdaniem w wyniku rażenia prądem w myszkach-rodzicach zaszły zmiany epigenetyczne w zakresie genu M71, który reguluje funkcjonowanie receptora zapachu w nosie, który reaguje specyficznie na zapach kwiatu wiśni.
I nawet by się to trzymało kupy, gdyby nie fakt, że po pierwsze pomieszali myszy i nie do końca wiedzieli, które z nich były w ogóle spokrewnione, a po drugie coś jest nie tak ze statystykami – prawdopodobieństwo takiego wyniku w każdej próbie, którą wykonali, wynosi 0,4%. No i nie udało się tego badania zreplikować, a w nauce mamy tak, że albo sie replikuje, albo it didn’t happen.
Inne podobne badania też mają mocne felery metodologiczne, głównie związane z niekontrolowaniem warunków prowadzenia badania…
Czy tak wątłe podstawy pozwalają na wyciągnięcie choćby hipotezy, ze traumy pokoleniowe przenoszą się w naszych genach?
Tu aż prosi się o zamach brzytwą Ockhama…
Nie potrzeba ekspresji genów, by przenieść traumę pokoleniową z rodziców na dzieci. W grę wchodzi modelowanie (czyli wzorowanie się na zaobserwowanych reakcjach rodziców), wchodzą opowieści rodzinne, i wreszcie problemy relacyjne i psychiczne rodziców, które na różne sposoby rzutują na dziecko.