„W krainie Borostworów”. Czy to jeszcze Kajko i Kokosz, jakich znamy?

I kto by pomyślał, że wystarczy wskoczyć mirmiłowianom do studni, by doprowadzić ich na skraj nędzy i rozpaczy? Zbójcerze są już o krok od pokonania odwiecznego wroga, a tylko od Kajka i Kokosza zależy, czy losy Mirmiła i jego poddanych potoczą się tak, jak tego oczekujemy.

Niezbyt rozgarnięci, ale cwani mieszkańcy Mirmiłowa jakimś cudem wynaleźli gospodarcze perpetuum mobile. Organizując nieustanne święta ku czci plonów, roślin jadalnych i zwierząt gospodarskich oraz dzikich sprawili, że ich magazyny są przepełnione. Za to u Zbójcerzy przeciwnie. Jest u nich tak krucho, że plac manewrowy warowni grzmi echem od wykrzyczanych komunikatów:

W wyniku przemyślnego, złożonego i podstępnego planu, jak przystało na Zbójcerzy, w trakcie jednego ze świąt do Mirmiłowa przybywa Oferma. Pełni rolę żywego pocisku lądującego studni, czym doprowadza do jej wyschnięcia. W cudowny sposób dochodzi do wyschnięcia okolicznych źródeł, a mieszkańcom grozi śmierć. Jedynym ratunkiem jest dotarcie do miejsca, gdzie mieszka Pani Natura. Niestety podróż jest długa, niebezpieczna i prowadzi przez dzikie miejsca, do których nie dotarła cywilizacja.

Oczywiście misji niemożliwej podejmują się Kajko i Kokosz, którzy nieoczekiwanie trafiają do krainy zamieszkałe przez stwory rodem z baśni i legend, tu nazwane „borostworami”. Aby ocalić swoich przyjaciół, woje Mirmiła muszą być gotowi na wszystko.

„W krainie Borostworów” przysparza mi niemały kłopot, gdyż wszystko jest tu zrobione inaczej. W oczy rzuca się całkowicie nowy układ kadrów. Do tej pory mieliśmy do czynienia z czterema paskami na stronie. Teraz są trzy, a obrazki takie dziwnie duże, nienaturalne. Nie mówię, że to źle, ale jednak trochę przeszkadza w odbiorze, choć dzieciaki powinny być zadowolone.

Większość nie zwróci na to uwagi, ale spójrzcie na „dymki” narracyjne. Te łatki, które do tej pory były przez Christę fajnie wykorzystane do opowiadania historii, jej uzupełnienia, przedstawiania świata. Najbardziej widoczne było to w „Dniu Śmiechały”. Tutaj wygląda to tak:

Oczywiście łatwo dołączyć do krytyków tego albumu. A bo to historia prosta jak drut, a to gdzieś podział się ten lekki humor, a to zbyt mocne wymieszanie krytyki socjalistycznej rzeczywistości z baśniową krainą, a to nowy układ rysunków.

Faktycznie, gdzieś ulotniła się ta zwiewność świata Kajka i Kokosza. Próbuję spojrzeć na to z innej strony. Wierzę, że Pan Janusz chciał stopniowo wprowadzać nowe postaci do swojego świata, ale po prostu coś nie pykło 😀

W końcu człowiek, który ma niezwykle lekką i przyjazną dla oka kreskę, potrafi opowiadać ze swadą i humorem godnym Jaroslava Haska i Sienkiewicza nie zatraca swoich naturalnych umiejętności ot tak.

Choć z drugiej strony mamy przykład Petera Jacksona, który po monumentalnym „Władcy pierścieni” poległ na „Hobbicie”. Tyle, że w przypadku „Borostworów” przyczyna co tu dużo mówić, niepowodzenie tkwi w czymś innym – proporcjach. Zostały zaburzone, a apogeum osiągnęły w ostatnim albumie klasycznego cyklu „Mirmił w opałach”.

Myślę, że u podstaw odbioru tej opowieści leżało wymieszanie zbyt wielu składników w zbyt dużej ilości. Przyszłość pokazała, że to niezrozumiałe, dziwaczne i nie dziwota, że zostało chłodno przyjęte. W poprzednich albumach było to delikatne, takie ledwo zarysowane, a jednak świetnie działało. Delikatna aluzja w ramach baśniowego świata – jakże to było smaczne! Przypomnijcie sobie „Wojów Mirmiła” gdy dzięki Kajkowi i Kokoszowi wszystkie łuki zostały spisane na straty, a w dokumentację, jako przyczynę podano „czary”.

Kiedyś usłyszałem ciekawy i z pozoru absurdalny argument przeciw „Borostworom”, że ich świat to rzeczywistość wyciągnięta z głowy pana Kleksa. I coś w tym jest. Owłosione, dziwaczne stwory o pokracznych imionach (Bugi, Fajfi, Dźgol, Busianna, czy Wagwak) bardziej przypominają Melośmiacza z „Pana Kleksa w kosmosie”, niż Milusia z Miłasią, czy Dziada Borowego. Dużo zrobiły też kadry, w których widzimy współczesnych drwali i maszyny budowlane.

I chyba to mocne połączenie nieprzystających do siebie światów, w tak dużej skali sprawiło, że efekt jest taki a nie inny.

Ale i tak będę bronił Pana Janusza. Nie dlatego, że to kawał mojego dzieciństwa i nostalgia, ale dlatego, że to wciąż ciekawy komiks pełen ukrytych skarbów. A jest nimi choćby dydaktyzm pokazujący, że życie w puszczy to system naczyń połączonych, a wyjęcie choćby najmniejszego elementu tej układanki wywraca całą konstrukcję. To pionierskie podejście realizatorzy przyrodniczych filmów dokumentalnych prezentują dopiero od niedawna. 

Do tej pory świat „Kajka i Kokosza” był pełen takie oswojonej, humorystycznej przemocy. Tym razem jest jej mniej, a nacisk położono na współpracę, szacunek dla przyrody i zrozumienie zależności, jakie zachodzą w świecie natury. To również obrona słabszych oraz postawienie się tyranowi i uświadomienie mu, że można inaczej. Mało tego, można się z nim nawet zakumplować.

Znaczy jest potencjał. Są znani i lubiani bohaterowie. Można było ściągnąć z emerytury Milusia. Christa jakby zapomniał o stojącym za nim zapleczu. Przecież tam aż się prosi, by na czas misji Kajka i Kokosza ściągnąć Mirmiłowi brata, który sprawi łomot Zbójcerzom. A niech i nawet zabierze z sobą Mszczuja, a kiedy Hegemon i jego banda będą czekać na cios łaski pobiją się o jakąś tam zadrę z przeszłości. Jest tyle wątków i pomysłów, które można twórczo wykorzystać… Tak się nakręciłem, że chyba sam napiszę scenariusz komiksu czerpiącego z inwentarza Mistrza. Albo książkę, sam nie wiem.

A może po prostu Twórca stracił serce do swoich dzieci? Nie wiem. Wiem, że dostanie mi się za ten wpis po uszach, ale trudno. Nie musicie zgadzać się ze mną i nie oczekuję tego.

Mimo wszystko nie będę potępiał w czambuł „W krainie borostworów”, bo mam świadomość, że przed nami „Mirmił w opałach”. Jednak co byśmy nie powiedzieli o przygodach KiK w puszczy, dostaliśmy nawet jeśli nie urozmaiconą przygodę, to na pewno opowieść o poświęceniu, przyjaźni, współdziałaniu i zrozumieniu, że każdy z nas ma na tym świecie swoją rolę do spełnienia.

Co nie zmienia faktu, że kompletnie nie rozumiem tego albumu.


„W krainie Borostworów” ukazało się nakładem KAW jako pełnoprawny album w 1987 roku


 

KRYTERIA OCEN

* - słabiutko, oj słabiutko | ** - może być, bez tragedii | *** - całkiem dobrze | **** - bardzo dobrze | ***** - dzieło wybitne, niemal nie przyznawane

OCENIAM

Scenariusz
Szata graficzna
Jakość wydania
Wrażenia
Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i publicysta, kreator opinii. Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Przewodniczący jury lokalnego festiwalu filmowców amatorów. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne

Najnowsze

Zobacz również
Powiązane

Jak barszcz ukraiński podbił kuchnię rosyjską

Choć barszcz ukraiński trafił na listę światowego dziedzictwa Unesco,...

Midgardsormen. Mały wielki most ze skandynawską mitologią w tle.

W leżącym nieopodal Stavanger Bryne stanął most łączący brzegi...
00:02:14

Kierowca Tesli myli hamulec z gazem i ląduje w basenie pracownika Disneya :-D [film]

Do niecodziennego wypadku doszło w Pasadenie, gdy Tesla Model...

Norwegia zapłaci większy haracz za obecność na rynkach Europy

Zgodnie z podpisanym porozumieniem, do 2028 roku Norwegia, Islandia...
* - słabiutko, oj słabiutko | ** - może być, bez tragedii | *** - całkiem dobrze | **** - bardzo dobrze | ***** - dzieło wybitne, niemal nie przyznawane"W krainie Borostworów". Czy to jeszcze Kajko i Kokosz, jakich znamy?