Czy jesteśmy winni komuś wdzięczność za jego poświecenie? Tak i nie. Poświecenie bywa patologiczne.
To nieproszone, nie biorące pod uwagę potrzeb i nie pytające o nie, nie dające przestrzeni, działające na podstawie przekonania „wiem lepiej, czego potrzebujesz”, jest tak naprawdę smyczą lub nawet stryczkiem.
Często to widać po rodzicach poświęcających się dla dorosłych lub dorastających dzieci. Zaharowują się, kupują, piorą, sprzątają, podstawiają pod nos. Byleby tylko synek lub córcia mieli wszystko. Po drugiej stronie pojawia się złość, ale i poczucie winy, które skrzętnie wykorzystują, żeby dziecko przy sobie zatrzymać i powstrzymać jego dorastanie albo po prostu mieć kontrolę.
Poświecenie unieważniające własne potrzeby, jednostronne, często widać w parach, w których jedno kocha bardzo, a drugie trochę lub wcale. To taka gra w „jeśli dam z siebie wszystko i jeszcze trochę, może mnie pokochasz”. I to nie działa, choćby dlatego, że to w nas jest powód, dla którego wybraliśmy sobie partnera, który nie kocha i nie docenia, i trwamy przy nim.
Niektórzy ludzie są ciągłymi ratownikami. W psychologii nazywamy to kompleksem Mesjasza.
Osoba, która utknęła w tym schemacie, szuka sobie kogoś, kto potrzebuje ratowania, wsparcia, poświęcenia, bo jak potrzebuje, to nie ucieknie. Myli bycie potrzebną z miłością i w ten sposób radzi sobie z poczuciem odrzucenia. No, przynajmniej do czasu, aż potrzebujący stanie na nogi i odrzuci.
Ale jest też poświęcenie zdrowe, zrównoważone
Poświecenie bywa też koniecznością, gdy dzieci są małe, rodzice się starzeją, partner choruje.
Czy należy się za nie wdzięczność?