„Furiosa” jest bardzo sprawnym i sympatycznym widowiskiem. A Anya Taylor-Joy przecudnie spełnia wszelkie pokładane w niej nadzieje i jest rewelacyjną aktorką, która idealnie sprawdza się w tej fabule.Jej losy, niby oczywiste w krainie mrocznego postapo są świetnie wymyślone, opowiedziane i zagrane. I niemal wszystko, co poza nią stanowi co najwyżej tło i podnóżek do jej działań.
Niemal, bo jest jeden wyjątek. I tu pójdę zdecydowanie pod prąd wrażeń kolegów i sporej części recenzji. Bo mnie Chris Hemsworth nie zachwycił. Nawet nieprzesadnie mi się podobał w tej roli. On jej po prostu moim zdaniem nie uniósł. Jego Demetrus to kolejna wariacja jokeropodobna, a to, co niby ma go finalnie odróżniać w ogóle mnie nie przekonało. A w radosnych wariacjach na Jokera to ja już wolę Momoę w F&F. I tyle.
Za to kupił mnie całkowicie Tom Burke. Cormoram Strike ma tu swój kwadrans, czy nawet dwa i to jest piękna burkliwa charyzma, jakie szanuję, a nawet rzekłbym, że lubię i cenię w kinie. Pretorianie Jacku – chwała Ci.
A poza tym – świetne oglądadełko, które zaskakuje zarówno wypasionymi scenami akcji, jak i omijaniem ich, gdy można by się ich spodziewać. To też sztuka fajnej gry z widzem. Świat Mad Maxa został w tym filmie nieźle rozbudowany, a przede wszystkim na wielu poziomach uprawdopodobniony, bo oglądamy w niejednym miejscu jego bebechy i możemy lepiej zrozumieć jak to wszystko funkcjonuje. Lubię gdy ktoś umie w takie myki, ale wprowadza je nieśpiesznie, dopiero w czwartym, czy piątym filmie.
I jeszcze jedna uwaga, która mnie naszła na samym początku seansu. Bo wtedy pojazana jest mapa i widzimy, że to jednak po prostu wciąż Australia. A może to jest tak, że to całe madmaxowe postapo to nie, że świat się skończył, ale po prostu odcięli Australię i niech się tam wykańczają w piasku. A cała reszta cywilizacji/świata spokojnie się rozwija. Ba, może na przykład to to samo uniwersum co „Star Trek”, a Australia jest po prostu takim rezerwatem dla porypów.