sobota, 15 marca, 2025

Wspieraj Autora na Patronite

Lato 2025

Najnowsze

album fotograficzny

powiązane

Czas Hołowni.

Zdjęcie: Autor

Przyznam, że początkowo Hołownia drażnił mnie okrutnie. Jego kandydaturę w wyborach prezydenckich traktowałem jako pic na poziomie politycznych przebieranek Tomasza Lisa, który – udając, że chce być prezydentem – najprawdopodobniej grał o wyższą gażę u pracodawcy. Rozumiecie, coś jak Trump, który licytując honorarium za udział w telewizyjnym show tak licytował, że – zaskakując sam siebie – został prezydentem US&A.

Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy! 

I tak właśnie traktowałem Szymona Hołownię, a czas pokazał, że nie miałem racji. Dziś patrzę na niego z podziwem. Dlaczego? Ponieważ szanuję ludzi, którzy w pojedynkę robią coś z niczego. Nie muszę ich kochać, nawet nie muszę specjalnie lubić. Bo  wiemyjak to jest, że kiedy sto razy bijesz głową w mur, to za sto pierwszym zastanawiasz się, czy warto.

Trzeba tylko i aż wiary w siebie i projekt, konsekwencji, pomysłowości i upartości. Upartości. Upartości. I entuzjazmu, który czasem naprawdę ciężko z siebie wykrzesać. A trzeba, zwłaszcza gdy chodzi o projekt ponadczasowy, pozytywny i w gruncie rzeczy nawet nie tyle stawiający fundament pod nowoczesne społeczeństwo obywatelskie, co dopiero kopiący dziurę pod ten fundament.

Tak dziś postrzegam Polskę 2050, która podzielona jest sam w sumie nie wiem na ile batalionów, ale to w sumie nieważne, jeśli spaja je wspólna wizja, spójny przekaz i osoba lidera.

Pamiętam czasy jeszcze sprzed Nowej Lewicy. Sprzed SLD nawet, a te dla internetowej czy nowopolitycznej młodzieży będą kompletnie niezrozumiałe. Było to nawet przed secesją wśród starych towarzyszy, kiedy to Marek Borowski wystąpił z millerowego SLD i założył SDPL. Spytajcie pana Marka, najlepiej na Twitterze, jak się czuł, będąc wyzywany przez swoich jeszcze do niedawna przyjaciół. No ale to na marginesie, bo też stosunki pomiędzy towarzyszami takim marginesem były.
Zanim powstał SLD, istniała SdRP. Socjaldemokracja Polska. Partia, w którą przekształciła się PZPR, protoplasta dzisiejszego PiS-u.

I do tej SdRP mnie zaproszono. Miałem wtedy bodajże 19 lat, doświadczenia w działalności harcerskiej, czy aktywną działalność w życiu szkoły. I tej, i tamtej. Rozumiecie, organizacja dyskotek, zlotów, akademii, wystaw, pokazów filmowych, zawodów sportowych oraz uprzykrzanie życia szczególnie mendowatym nauczycielom. Raz udało mi się rozpuścić po klasie słoik ślimaków, ale to chyba nie takie akcje mieliście na myśli.

I wiecie, jeśli macie taką podbudowę, to zaproszenie was do projektu, nawet mającego korzenie w przeszłości, jest cholernie ekscytujące. Możecie coś zmienić!

Czujecie?! Nagle wydaje się, że dostajesz narzędzie, dzięki któremu twoja organizacja zacznie być fajnie postrzegana. Że przekona do siebie młodych, którzy w tamtym czasie zamiast gazetek erotycznych oglądali zdjęcia Korwina. W sumie to chyba do tej pory nie przestali.

Mało tego: okazuje się, że masz wpływ na rzeczywistość. Nie tę w telewizorze, w gazecie, bo kiedyś było coś takiego, o internecie to nie bardzo było jak mówić, gdyż był w czymś rodzaju powijaków. Mówię o tej rzeczywistości namacalnej! Mogłeś obserwować na własne oczy efekty własnej pracy. Mogłeś pokazywać ludziom, że można inaczej. I razem z nim orać dalej.

Zachęcając kolejnych. Tworząc coś wspólnie. Pokazując, że wspólne działanie na poziomie lokalnym, małymi kroczkami w perspektywie daje więcej.

Powstają grupy, które – nauczone pomagania innym – robią to dalej. Zarażają tym innych, a kiedy wyprowadzą się, zrobią to w nowym miejscu zamieszkania. I nawet jeśli po drodze wiara się wykruszy, to przecież dołączą nowi!

Tworzenie nowego standardu zachowań opartego na empatii, chęci bezinteresownego niesienia pomocy oraz wyczulonemu na niesprawiedliwość to serce każdego społeczeństwa. Z niego bowiem bierze się system wartości, który niesiemy coraz wyżej.

Wymagamy wtedy od elit zachowań po prostu godnych. Wiecie o czym mówię.

Tworzenie takiego fundamentu to istota społeczeństwa obywatelskiego, które próbowaliśmy tworzyć, a przecież był to koniec lat 90-tych. Dwa lata później nic z nas nie zostało. Może inaczej: została skłócona grupa ludzi, których kiedyś połączyło wspólne kształtowanie otaczającej rzeczywistości, a potem łączyła jedynie zawiść, urazy, pretensje i ambicje, by pełnić każdą możliwą funkcję w partii.

Tak, dobrze myślicie – do akcji weszli starzy działacze. W piękny sposób ograli nas, rozegrali, powyciągali, nakręcili jednych na drugich. Wszystko w białych rękawiczkach, w pięknych słowach na forach publicznych, przy pełni rozpychających usta wyrażeń o dobru ojczyzny i samorządu oraz o lewicowych wartościach. Ale to później, bo trzeba odebrać nową renówkę z salonu, bo przecież w końcu wygrało się te upragnione wybory samorządowe.

Taki model polityki funkcjonuje od lat w każdej partii. Decyduje wódz, który nadaje ton, awansuje jednych, pokazowo poniża drugich i delikatnie ośmiesza trzecich, nagradzając czwartych tak, by troszkę urośli, ale mieli świadomość, że tylko wierność Prezesowi/Przewodniczącemu jest walutą.

Zauważyliście, że u nas liderzy polityczni nie rozmawiają z ludźmi? Nie są w stanie zażartować, zrozumieć kontekstu, prowadzić inteligentnej rozmowy ze zwykłym człowiekiem?

Wystarczy powiedzieć „Jarosławie Kaczyński, wyjdź ze swojej pieczary” i tym podobne pierdolenie, by niekompetentne oraz intelektualnie miałkie środowisko dziennikarskie piało z radości. O aktywie nie będę mówił, bo w Polsce istotą aktywu jest robić za tło i ręce złożone do oklasków.

Kunktatorstwo, sondaże, cwaniactwo oraz PRZEDE WSZYSTKIM brak czasu dla człowieka, który żyje OBOK nas.
W Polsce zawsze musimy walczyć. Dla Polski. O Polskę. Za Polskę. Nie mamy społeczeństwa obywatelskiego. Mamy armię zaciężną. Nie mamy ludzi, którzy czują. Mamy suwerena lub elektorat. Nie mamy rywali politycznych. Mamy ludzi, którzy potrafią się jedynie nienawidzić.

Długi ten artykuł, ale musicie wiedzieć, że w całej Polsce są ludzie, którzy kiedyś przystępowali do działalności publicznej z takim właśnie podglebiem. Wycofaliśmy się. Czekaliśmy. Byliśmy rozgoryczeni i nieufni. Potrafiliśmy i potrafimy poznać, kiedy polityk kłamie, zanim otworzy usta.

Ale czasem mylimy się. Ja się myliłem. Myliłem się co do Hołowni. Jeśli na spokojnie zastosujecie pewne analogie przy uwzględnieniu różnic kulturowych, to przyznacie, że niedaleko pada Hołownia od Obamy.

Nie wiem, czy przyłączę się do struktur ruchu Polska 2050. Widzę jednak w tym projekcie coś, o czym sam kiedyś marzyłem: kreowanie dobrych wzorców, empatię, potrzebę budowania wspólnoty ludzi o różnych poglądach, wspieranie tych, którym się nie powiodło, optymizm mimo otaczającego mroku, pasja, humor i dystans. A przede wszystkim pójście własną drogą. Zrobienie czegoś z niczego.

Jest jednak coś, co wynika z tych wszystkich wymienionych wartości – nadzieja.

I wokół tej nadziei trzeba się zebrać. Po prostu.

Autor

  • Przemysław Saracen

    Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

    View all posts
Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

1 KOMENTARZ

  1. Dziękuję za ten tekst. Działam w Polsce 2050, wcześniej angażowałam się w jakieś zbiórki, w Szlachetną Paczkę, miałam gen społecznika, tylko nie wiedziałam, gdzie mogę coś robić. A teraz jestem wśród ludzi, którzy mają zapał i chęci do pracy. Coś nas łączy – podobne spojrzenie na świat, empatia, niechęć do obrażania innych, do brudnej walki, chcemy robić coś pozytywnego, nie knuć i podkładać innym nogę. A Hołownia? Dał fajny impuls, gromadzi wokół siebie fajnych, mądrych ludzi, którym też o coś chodzi.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Popularne