Logo nawiązujące do faszystowskich początków. Podziw dla Mussoliniego, o którym kiedyś Meloni wypowiadała się w superlatywach. Tylko te dwa fakty każą zastanawiać się nad przyszłością Włoch, a przede wszystkim nad tym, czy przyszła premier Italii jest faszystką. Nie. Nie jest, choć setna rocznica marszu Czarnych Koszul Benito Mussoliniego i wygrana Braci Włochów aż prosi się o porównania.
Natomiast faktem jest, że jej ojczyzna przesunie się na prawo. Powstaje też pytanie, jak bardzo na prawo? Czy odbędzie się to tylko w sferze werbalnej, czy może rzuci się w objęcia Putinowi? Już słyszymy ze strony polskich polityków, że z wyniku włoskich wyborów najbardziej zadowolona jest wataha z Kremla. Zobaczymy, choć podobnie jak polscy koledzy, szefowa Braci Włochów popiera i popierać będzie walczącą Ukrainę.
Póki co, na podstawie jej głoszonych poglądów możemy powiedzieć, że blisko jej do PiSu, ale i o nich coraz głośniej mówi się, że jeśli to nie są przyjaciele, to co najmniej pożyteczni idioci Putina. A zatem: tak, Giorgia Meloni jest prawicowa i wsteczna, co najbardziej widać w jej sprzeciwie adopcji dzieci przez homoseksualistów.
Jest idealistką, której ideały wyrosły raczej na tęsknocie do czegoś, czego nie zaznała. A ponieważ, jak twierdzi, była w dzieciństwie prześladowana, to nie dziwne, że w tej wychowywanej przez samotną matkę dziewczynę skrystalizowały się zdecydowane poglądy na kształt rodziny. A zatem klasyczna włoska familia, w której wszystko jest proste i zdecydowane.
Dlatego też świat Meloni jest bardzo prosty i przypomina trochę takie naiwne postrzeganie rzeczywistości przez polską sportsmenkę, Zofię Klepacką.
Dla Włoszki nielegalna imigracja zawsze będzie tożsama z prostytucją i przestępczością. Sporo mówi o tożsamości narodowej i rozbudzeniu dumy z bycia Włochem. Chce wspierać rodzime firmy, które ucierpiały na wskutek inflacji oraz wojny Rosji z Ukrainą. W ogóle dla niej wszystko musi być „Mady by Italy” i to, powtórzę, bardzo zbliża ją do naszego PiSu, który zawsze i wszędzie musi używać określenia „narodowy”, a geje i małżeństwa homoseksualne oraz adopcja dzieci przez pary jednopłciowe to samo zło.
Również w stosunkach w UE blisko jej do chłopców Kaczyńskiego. Najlepiej widać to na przykładzie jej wypowiedzi dla Sky News, w której mówi o wprowadzeniu przez UE limitu cenowego na gaz. A jeśli nie, to ona ma gdzieś Unię i sama w kraju wprowadzi ten limit.
Myślę, że Giorgia Meloni – o ile zostanie premierem – ma szansę rozwalić gospodarkę w tak spektakularny sposób, jak dokonali tego jej polscy koledzy z ław rządowych. Zobaczycie. Chyba, że ktoś ją powstrzyma.
Oczywiście każdy lider, który wygra wybory jest buńczuczny i zdecydowanie zapowiada wprowadzenie polityki, na podstawie której wygrał wybory. W końcu przerobiliśmy to u nas, prawda?
A jak to wygląda w konserwatywnych Włoszech, których przyszła premier jest zauroczona Ronaldem Reaganem, czy Margaret Thatcher i planuje zawiązanie pięknej przyjaźni z Liz Truss? Choćby w tym pytaniu jest jakaś cząstka odpowiedzi.
Przede wszystkim widzimy w tym szaloną ucieczkę od zmieniającego się świata, oparcie się na tradycyjnych wartościach nie uwzględniających migracji całych społeczeństw, mieszającego się systemu wartości, sytuacji geopolitycznej, rewolucji obyczajowej. Widzimy za to jakąś tęsknotę za czymś co było, za światem, w którym istniały stałe, nienaruszalne wartości pozwalające widzieć prosto świat. I tu wracamy do dzieciństwa pani Meloni i jej marzeń o silnej włoskiej rodzinie.
Myślę, że na początku rządy Giorgii Meloni mogą być nieznośne. Pełne narodowych tyrad, zwierania szeregów, zagrzewania Włochów do boju o lepszą ojczyznę, może nawet takie pohukiwania i pokrzykiwania na Unię Europejską oraz wygrażanie piąstką Rosji.
Myślę, że trzymanie u boku takich polityków jak Salvini i Berlusconi tym bardziej przyczyni się do negatywnego jej postrzegania. Tyle, że ta dwójka nie ma wyboru, musi się inaczej spozycjonować, jeśli chce się liczyć nie tylko jako samodzielny polityk, ale partner dla pozostałych podmiotów politycznych.
W końcu nikt rozumny nie będzie wiązał planów z człowiekiem, który klęczał przez Putinem, prawda?
Tyle, że z czasem okaże się, że mimo wszystko warto otworzyć się na świat i współpracę, a rzeczywistość nie jest tak okrutna i tworzy szansę funkcjonowania i rozwoju każdemu. Niezależnie od płci, tożsamości płciowej, statusu majątkowego, naukowego itp.
Może kiedy pani Meloni spotka się z ludźmi takimi jak Biden, Trudeau, czy Macron przekona się, że świat to naprawdę fajne miejsce? Wierzę, że tak będzie, bo po co nam jeszcze jeden zgorzkniały obrażony na cały świat polityk, który w imię swoich fobii szantażuje swój własny naród przymuszając go do czynów okrywających go wstydem na lata?
Powiedzmy, że liderka włoskiej sceny politycznej jest centroprawicowego i moim zdaniem wszystko do tego zmierza. Może to nawet będzie taki lekki PiS; nieco autorytarna partia z bozią w klapie i podkreślającą dumę z Włoch, utrzymującą stanowczy kurs wobec uchodźców z Afryki nieco stawiająca się Unii Europejskiej ale na tyle rozważnie, by nie skłócać się z nikim, jak robią to nasze polskie barany u władzy.
Problem z Meloni jest też taki, że wkrótce będzie musiała udowodnić i przed sobą i przed społeczeństwem, a przede wszystkim przed swoimi przemocowymi współkoalicjantami wartość nie tylko jako polityk.
Otóż Meloni musi pokazać publicznie, kto „tu” rządzi. I mam tu na myśli jej politycznych współpracowników. Wspomnianych Berlusconiego i Salviniego. Rozumiem, czemu wzięła ich na pokład, bo rozumiem Kaczyńskiego, który swego czasu przygarnął Giertycha i Leppera, aby ich wkrótce spacyfikować i usunąć z polityki.
We Włoszech może być podobnie. Bracia Włoch działając w miarę wspólnie uniknęli wewnętrznych wojenek w kampanii wyborczej. Mogli skupić się na jasnym celu. Tylko jest problem. Tych dwóch toksycznych samców będzie chciało zapewne traktować swoją liderkę jako pacynkę. Jak to w społeczeństwach zdominowanych przez macho.
Meloni będzie musiała uderzyć sierpowym. Prędzej czy później do tego dojdzie. Prędzej czy później dojdzie do wewnętrznych wojenek. Ale może nie. Może Salvini i Berlusconi mają świadomość, że są politycznie spaleni, jeśli pójdą samodzielnie?
A może nie? W końcu to Włochy, tu wszystko może się zdarzyć.




