Wybitne! Przynajmniej z mojej perspektywy. Takie książki o kinie uwielbiam. Równocześnie osobiste i erudycyjne, pełne emocji i faktów, a przy tym dotyczące nie tylko tych największych, najważniejszych filmów, ale nawet częściej kina gatunkowego w jego najrozmaitszych obliczach.
Bo o tym właśnie pisze Tarantino. Opisuje dekadę lat 70. (z zakładkami po obu stronach) koncentrując się na filmach, które zrobiły na nim największe wrażenie. Ale przy każdej okazji z radością brnąc w rozmaite dygresje (no bo przecież w rozdziale o „Paradise Alley” Stallonego musiało być sporo stron o „Rockym”) i z jeszcze większą przyjemnością i maestrią używając wiaderkami wulgaryzmów. Co na zlecenie Wydawnictwo Marginesy Jan Dzierzgowski przetłumaczył z dużą znajomością tematu (szacun).
Aż mi się przypomniała jedna z moich ulubionych fuch, jakie miałem okazję wykonać – dowulgarniałem na prośbę dystrybutora kinowego tłumaczenie filmu tegoż Quentina „Death Proof”, bo zatrudniony tłumacz był chyba przekonany, że trzeba to dostosować do wymogów kina familijnego i usunął z polskich dialogów całe mięso. Zorientowano się w przeddzień wypalania kopii z napisami i gwałtownie do mnie zadzwoniono, czy bym się nie podjął. O, jakiż to był uroczy dzień. Całe życie czekałem, żeby móc odwrócić frazę zasłyszaną przed laty od pewnego dobrego koleżki i żeby tym razem pani powiedziała panu o pomidorach (po szczegóły odsyłam do wydania na DVD).
Ale wracajmy, bo też idę w dygresję. Quentin rządzi! To jak tu opowiada o „Bullicie”, „Ucieczce gangstera”, „Uwolnieniu”, „Taksówkarzu” czy „Ucieczce z Alcatraz” to same dobre i gęste. Są też filmy, których nigdy nie widziałem, a teraz bardzo pragnę zobaczyć jak „Porachunki” (ale z 73 r.) czy „Kulisty piorun” (ale z 77 r.). A jeszcze hołd dla Kevina Thomasa, a jeszcze przeciekawy rozdział o Hollywood na chwilę przed wkroczeniem szczeniaków, czy ten „Co by było, gdyby „Taksówkarza” wyreżyserował Brian De Palma a nie Martin Scorsese?”. Fascynujące. Bo wszystko świetnie osadzone w konkretnym momencie i całego Hollywood i kariery każdej opisywanej postaci. To coś o czym większość piszącym o kinie totalnie zapomina, bądź nie rozumie.
A jeszcze na koniec ciekawy wytrych, by więcej opowiedzieć o kinie czarnych. Sprytne, sprytne. Świetna książka, którą jeśli z czymkolwiek można porównać to z „Dance Macabre” Stephena Kinga. I to na wielu poziomach.