Akurat zbliżała się Wielkanoc. Wielu naszych pojechało do Polski, by spędzić te święta z rodzinami.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
W związku z tym w Trondheim pustawo 😉 . W małym, czteroosobowym gronie postanowiliśmy spędzić te święta. Akurat do Zygi, który przechodził rehabilitację przyjechała w odwiedziny żona. Przemek przechodzi rehabilitację, już nawet nie pamiętam którą – no tak się chłopu pechowo porobiło. Doszedłem i ja – też w trakcie rehabilitacji, dla żartu nazwanej przeze mnie psychiczną. No. Trzech pokiereszowanych plus jedna zdrowa.
Polski zwyczaj nakazuje jeść ile wlezie zwłaszcza, gdy są ku temu okoliczności, zatem i my nie żałowaliśmy sobie polskich potraw wielkanocnych.
Nadszedł czas, by spalić kalorie, albo odtępić się, bo nadmiar jedzenia i siedzenia w bezruchu nie są dobrym rozwiązaniem. Zastanawiając się nad popołudniowym spacerem wybraliśmy Korsvikę.
Jest to zatoczka leżąca nad fjordem i ciągnie się od złomowiska położonego obok byłej stoczni remontowej U- bootów aż prawie pod Lade, supermarketową dzielnicę Trondheim. Oczywiście najlepiej dojechać tam samochodem, co też uczyniliśmy.
Pogoda była piękna, słońce jasne, a niebo niebieskie, co też odbija się natychmiast na kolorze fiordu. Nikt nie próżnował. Wielki, transportowy statek, który tyłem, na pełnej szybkości wypływał z portu, po chwili zrobił „łychę” i popłynąć w stronę Stjordal. Kajakarze, którzy zwykle płyną stadami ze Skansenu do Korsviki właśnie. Tubylcy, którzy łowią tu wielkie dorsze. My, bo spacerując nie tylko spotykaliśmy znajomych, ale ciesząc oczy i karmiąc duszę.
Jeśli jesteście w pobliżu Trondheim, koniecznie zajrzyjcie tu w poszukiwaniu zaginionego czasu.