W słownikowym rozumieniu sprawa jest prosta. Manipulacja to świadome, nieuczciwe sterowanie poglądami lub działaniami ludzi, którzy realizują cele wcześniej im obce i niepotrzebne, jednak zgodne z wolą manipulanta.
Ale już psycholodzy trochę zmiękczają tę definicję.
U Cialdiniego na przykład manipulacja dalej jest świadoma, ale to już wywieranie wpływu na osobę lub grupę w taki sposób, by nieświadomie i dobrowolnie realizowała cele manipulatora. I tu przychodzi szereg wykluczeń – bo manipulacją nie jest wychowanie, nie jest terapia…
Ale właściwie dlaczego?
Gdy pracuję z pacjentem i „sprzedaję” mu nowy lepszy sposób myślenia o sobie czy o swoim problemie, wykorzystuję podobne zabiegi erystyczne, co reklama „sprzedająca” produkt czy usługę. Gdy wychowuję dziecko, to już w ogóle, prawie wszelkie chwyty dozwolone. Różnica jest subtelna, a granica to właściwie szara strefa.
Po drugie robię to mając na uwadze jego dobro, niekoniecznie moje. Po trzecie wpływam świadomie…
Szara strefa zaczyna się tam, gdzie MYŚLIMY, że robimy coś dla czyjegoś dobra, albo gdzie własne mechanizmy obronne uniemożliwiają nam świadome stosowanie wpływu.
Weźmy przykład:
Uczestniczyłam kiedyś jako stażystka w grupie terapeutycznej, w której jeden z uczestników przedstawiając się jako osoba szczególnie wrażliwa (i święcie w to wierząc) wymagał od reszty, by nie poruszała tematów dla niego trudnych, przekracza ich granice. Ta wrażliwość służyła mu też jako usprawiedliwienie, gdy atakował innych. Świadome? Nie. Manipulacja? Moim zdaniem tak.