Stolica Norwegii jest nie tylko skupiskiem wszelkich możliwych narodowości, siedzibą norweskiego króla oraz jednym z najdroższych miast na świecie, ale miejscem pełnym historii. To tutaj poznasz zuchwałego ducha żądnego przygód Norwega.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Jednak to nie z tej okazji mówię dziś o Oslo. Jak w całej Norwegii, tak tutaj czuję ten małomiasteczkowy, pozytywny klimat. Widzę uśmiechniętych, ale jednocześnie jakby wycofanych ludzi, dla których uprzejmość jest jakby ochroną przed bliższym poznaniem. Czy to dobrze, czy źle – nie wiem. Wiem, że nawet jeśli ten uśmiech, życzliwość i uprzejmość jest naskórkowa, to dobrze, że w ogóle jest. Tu jest zawsze tłoczno. Mieszkańcy, przyjezdni, turyści mieszają się z sobą tworząc kolorowy, różnorodny gwar, gdzie jest miejsce dla wszystkich.
Jeśli chcesz zobaczyć Norwegię w pigułce, nie ma lepszego miasta, niż Oslo.
Przyjeżdżając tutaj chciałem zwiedzić wszystko co się da, niestety nie było to możliwe. Na pewno ominęła mnie górująca nad miastem, potężna skocznia Holmenkolen. Byłem za to w miejscach, które serdecznie mogę wam polecić zwłaszcza, że nie wiąże się to z ekstra kosztami.
Oczywiście najlepszym sposobem na dotarcie do Oslo jest znalezienie tam pracy, natomiast jeśli chcecie wybrać się na weekend, to proszę bardzo. Ceny lotów zaczynają się już od niespełna 20 zł za osobę. I tyle w temacie tanich kosztów podróży do Norwegii, bowiem musicie dotrzeć do centrum jednym z flybussówa, a koszt takiego to wydatek prawie 150 koron za osobę, czyli ok. 75 zł. No niestety, tak to wygląda. I nie pakujcie się na lotnisko Oslo Torp, bo droga do miasta zajmuje prawie 1,5 jazdy pociągiem.
Możecie również zaoszczędzić wykupując kartę turysty czyli Oslo Pass – dzięki której znacznie oszczędzacie na wstępie do muzeów oraz komunikacji miejskiej. Bardziej dokładne informacje wraz z cenami znajdziecie TUTAJ.
Jeśli jeździcie autem, najlepiej wjechać na podziemny parking w okolicy dworca kolejowego znajdującego się tuż nad fjordem. Ceny nie są wygórowane. A, niektórzy z was nie wiedzą – darmowych miejsc parkingowych nie uświadczysz, choć w przypadku posiadania karty turysty możecie uzyskać bonus w postaci gratisowego miejsca parkingowego w wybranym miejscu.
Zaczynamy!
Poszukaj autobusu jadącego na półwysep Bygdoy, od którego zaczniesz zwiedzanie Oslo. Bygdoy to jakby wieś w ponad 600- tysięcznym mieście i miejsce, w którym historia spotyka się ze współczesnością.
Znajdziesz tu szereg muzeów, począwszy od skansenu, w którym znajdują się zabytki architektury właściwe dla każdego regionu Norwegii, jak również lokalne stroje ludowe, zobaczysz na własne oczy zwyczaje, jakie kiedyś panowały w tym kraju, napijesz się ohydnej norweskiej kawy. Odpoczniesz. Bo ten skansen to w zasadzie park. Przedmioty, budynki, jakie tu zobaczysz nie rzucają na kolana swoją wymyślną budową. To raczej proste rzeczy opatrzone detalami, na które zwrócisz uwagę dopiero podczas przyglądania się całości. To bardzo ciekawe podejście, bo dopiero na tle tej szlachetnej prostoty jesteś w stanie docenić piękno detalu. Jeśli nie wiesz, o czym mówię, porównaj to z polskimi kościołami pełnymi przepychu, tandety i pseudobogactwa, z którego kompletnie nic nie wynika. Kumasz?
Aj, zapomniałem. Z tym norweskimi muzeami jest ciekawa sprawa. Często miałem wrażenie, że tubylcy licytują się, które miasto ma więcej muzeów. Wygląda to mniej więcej tak, że jest sobie stuletni młotek, no to robimy Muzeum Młota.
I tak jest tutaj. Po wyjściu ze Skansenu traficie do Muzeum Łodzi Wikingów, ale nie zdziwcie się, gdy ujrzycie dwie łódki na krzyż. Co prawda jest tam łódź, która podobno dopłynęła z Wikingami na pokładzie do Hameryki, no ale… No sami wiecie.
Przewodnik opowie swoim śpiewnym, szczebiotliwym językiem historię zgromadzonych eksponatów, bowiem oprócz łodzi jest tu również biżuteria szlachetnego pochodzenia. Mimo, iż nie rozumiałem ani słowa z tego, co przewodnik opowiadał, byłem pełen zachwytu nad brzmieniem tubylczej mowy. Jeśli kiedykolwiek oglądaliście filmowego gniota produkcji norweskiej pt. „Ragnarok” (tutejszy przebój kinowy) poczujecie się w tym muzeum jak u siebie, bowiem punktem wyjścia intrygi filmu są eksponaty należące do tego obiektu, a głównym bohaterem jest pracownik tegoż muzeum.
Kiedy spacerkiem dotrzecie do pętli autobusowej będziecie mieli przed sobą cztery budynki; Marine Museet, Muzeum Fram oraz Muzeum Kon- Tiki. Tak na dobrą sprawę wszystie można byłoby połączyć w jedno, no ale rozumiecie – zamiast płacić za wstęp do jednego obiektu płacicie do trzech. No chyba, że macie Kartę Turysty.
Marine Museet to połączona z morzem historia Norwegii. Od początków do czasów współczesnych. O wiele ciekawsze jest Muzeum Fram. Jest tam, jakby zawieszony w powietrzu okręt „Fram”, który trzy razy odbył naukowy rejs na biegun północny. Specjalnie zaprojektowany kształt sprawiał, że lód obejmując okręt jakby wypychał statek, co sprawiło, że kilkumiesięczny pobyt w lodzie był w miarę bezpieczny dla pojazdu.
Fram sprawia chyba największe wrażenie, bo można go dotknąć, obejrzeć z każdej strony, a co najciekawsze – wejść na pokład oraz do środka! To niesamowita frajda móc zobaczyć wnętrze statku i niejako przenieść się w czasie.
Mało kto wie, że w budynku muzeum istnieje podziemne przejście do innego statku badawczego „Gjoa”, który nie mniej zasłużony niż „Fram” lecz mniej oblegany przez zwiedzających.
Zostaje nam jeszcze Muzeum Kon- Tiki. Kto widział film, ten poznał niesamowitą historię dzielnych, lecz trochę lekkomyślnych Norwegów, którzy empirycznie udowodnili, że można było dotrzeć z Ameryki Południowej na Wyspy Wielkanocne wieki temu.
W muzeum tym znajdziecie oryginalną tratwę, którą podróżnicy pokonali Ocean Spokojny. Oprócz tego możecie obejrzeć film dokumentalny rejestrujący ten niezwykły eksperyment naukowy. Samo muzeum jest niewielki. Oprócz wspomnianej tratwy zobaczycie indiańską łódź ze słomy oraz zainscenizowaną toń oceanu, którą możecie pooglądać.
Kiedy zaliczyłem wszystkie te muzea byłem trochę rozczarowany, w sumie sam nie wiem czemu. Po chwili zrozumiałem, że wszystko zależy od podejścia. Od próby zrozumienia. Dopiero wtedy wszystko zaczyna układać się w całość, a norweska mentalność staje się bliższa.
Uzbrojony w tę informację udałem się do przystani znajdującej się za muzeum „Fram”skąd prom przewiózł mnie do tej części miasta, którą będziemy zwiedzać kolejnym razem.
TXT/Foto: Przemek Saracen
Jakość zdjęć jest taka sobie, jednak było to przed etapem jakiegokolwiek aparatu fotograficznego, a i komórki nie były tak dobre, jak dziś.