„Kurczak po psiemu”

Kiedy przyjeżdżasz w piątek do chawirki i wychodząc z auta czujesz powiem jesieni już wiesz, że nie masz szans. Bo brak kalesonów ocieplających jajcy działa zabójczowo i choć próbujesz wmówić sobie, że nie, nie, nie tupiąc nóżką jak mondzioł jakiś to i tak jesień przychodzi nieuchronnie zakradając się porem wszelakim do środka ciebie i koniec, nie ma zmiłuj, a tym bardziej zmiłuj, co nie.

Choróbsko bierze, a droga do domuniu znaczona jest gilami twymi, które jakby mogły ciekłyby ci z każdej strony. No jesień, kjm, szanowne państwo bezprawia normalnie!

I gdyby nie to, że właśnienty gile me koi Dżimisomerwil swoim wykonaniem Tulowsombady to pewnie coraz bardziej bym się nakręcał, jak to źle, zimno, krwiście i mało zajebiście. Ale w sumie nieważne, co nie.

Patrzę na tytuła notkitej i muszę sobie przypomnięty, o co mi chodziło, choć tak naprawdę nie pamiętam, com robił w piątek wieczór i to nie dlatego, żem przygazował, czy coś, ale łeb tak zawiało, no i ta ciekaczka, że wiesz, dup dup dup gil gil gil sru tu tu. W sumie mogłoby być gorzliwie bardziej, gdybym mieszkał w Rzeszy, znaczy Rzeszowi ili w Kieleckim, czy coś, co nie. Tam to dopiero piździ, nawet w ocieplonych domach insekty z zimna zdychają.

Ale co tam, mówię se, co nie. W każdym razie kurczaka zdałoby się na sobotę przygotować, co by go zjeść smacznie albo i nie.

Zatem jak każdy mężczyzna udałem się, co by upolować zwierzę, by nie zginąć z głodu. Na szczęście to całe Tesco nie jest daleko, więc kupiłem wiadro schabu i przypraw coby zapewnić przetrwanie w białko i węglowodany sobie i najbliższym, co nie.

Wiecie, takie bawienie się z maceracją to średnio zachęcające jest, nie, więc trza sobie inaczej radzić. Bierzesz więc worek przypraw do mięsa i jechanka, bo co tu specjalnie wymyślać, zresztą w chawirce trochę tego śmiecia jest, wystarczy wysypać na podłogę, samieszać, uważać, by do środka nie dostały się snejkowe włosy i sru, co nie.

No w każdym razie tako zrobiłem jako rzekłem ja. Mięszamy przyprawę do mięsa uważając, by zaczarowany gil nie zrobił surprajzu i połączył składników. Czosnku rzecz jasna mielonego nie stosuję, bo nie wiadomo, co tam jest, a słyszałem, że tam co niektórzy dają suszone gile, czy odparowany miód z uszu.

Nie, żebym was specjalnie obrzydzał (nie, nie jestem antysemitą), ale wiecie, tak słyszałem, bo powiedziała mi to w tajemnicy pewna plotkarska sąsiadka, której powiedziała to inna sąsiadka, taka co wiecie, idzie do sklepu po ziemniaki, a przynosi koperek i zastanawia się, czy czasem cuś nie umknęło jej uwadze. No i w drodze po ten ziemniaczany koperek trzecim uchem środkowym, ale i też niedokładnie, skrupulatnie zanotowała w pamięci swej trzeciowiekowej informację, która wielce zatroskany z wami dzielę się.

No dobra, aha! No i mieszasz tę przyprawę. Soli nie dodaję, żeby było jasne, w ogóle mało solę. Trochę pieprzu do tego, ale też nie za dużo, coś około łyżki stołowej, co nie;-)

Trochę ziaren jałowca też się przyda, choć niewprawieni w kuchennych militariach niech nie ryzykują jeśli obok rosną rodzynki…

No mieszasz to, odstawiasz do piekarnika, by przeschło, bo czym nalewasz do takiej aluminiowej miski (od miski, nie miseczki, którą każda kobieta od pewnego czasu nie wiedzieć czemu nosi przy sobie w magicznej sztuce równa się dwa, cwaj, tu or du) oleju, albo oliwy.

No, potem to bierzesz główkę. Czosnku, dodajmy dla jasności, bo nie wiadomo, kto to czyta. Odzierasz go z łupek (znajomo brzmi, panowie, co? ale bez seksualnych skajarzeń, bo o kuchni pełnej żywiołów mówimy, jo) i wpierdalasz trzy, cztery ząbki do tego schabu, tak równomiernie, co nie.

Potem z całej siły rzucasz mięsem w stronę okna, bo zaczynasz kichać i gilować, co przy chwili nieuwagi kończy się albo tragedią mięsną, albo odkryciem nowych smaków. Jest też trzecie wyjście, znaczy wygilowanie się, umycie i powrót do kuchencji, co też uczyniłżem ja.

No i wracasz czysty i pachnący do miejsca, gdzie ten potwór Snejk czeka na okazję i żuli wszystko, co nawinie mu się pod pysk.

Wrzucasz to mięso do tej miski i macasz je, znaczy obracasz je tak i siak, albo srak, z każdej strony obracając ten schab w cztery strony świata, bo wiadomo, co nie, no. Kiedy mięcho jest obpaćkane, zakrywasz je folią aluminiową i wkładasz do lodówki.

Potem idziesz spać, ale oczywiście nie możesz, więc wkładasz se w uszy Machine Head, albo inne metaliczne gówno i próbujesz pogodzić się z nową rzeczywistością.

Jedyny pozytyw jest taki, że przygotowując w piątek sobotnie żarcie przestałeś na jakiś czas myśleć o kolejnym twiście, jaki ci zgotowano.

Smacznego.

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i publicysta, kreator opinii. Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Przewodniczący jury lokalnego festiwalu filmowców amatorów. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne

Najnowsze

Zobacz również
Powiązane

Zdjęcie Dnia. „Uwolnić orkę”

Czy wiecie, że mamy w Sobótce orkę? Tak, tego...

„Kajko i Kokosz. Powrót Milusia”. Słuchaj się taty, Bajbusie!

Zazdroszczę odwagi tym, którzy oceniają ten komiks ledwie po...

Chińczycy nie patrzą na Muska i sami budują hyperloopa!

Wszystko wskazuje na to, że to czego nie jest...