Wszyscy jesteśmy idiotami

Jeśli mówimy, że nie interesuje nas polityka to znaczy, że jesteśmy idiotami.

Nie mamy prawa narzekać, że miasto wpadło w łapy “Bzdeteuszy”, bo własną beznadziejnością doprowadziliśmy do tego, że mentalni bolszewicy rządzą miastem i powiatem.

Sytuacja zaczyna przypominać tę z okresu powojennego, gdy Lubin był tak zdemolowany, że przyjeżdżali ludzie z okolicznych miast po kostkę brukową. Uważali, że nic tu nie powstanie. Po prostu, że Lubin nie ma prawa przetrwać. Że będzie taką typowo pakistańską wioseczką, w której chłopcy będą w weekendy podrywać kozy z braku lepszego zajęcia, bo wszystkie kobietki uciekną przy najbliższej okazji.

Wszystko zmieniło się rzecz jasna w momencie odkrycia miedzi. To wtedy Lubin odrodził się, a w zasadzie urodził, bo przecież nikt nie chciał pamiętać, że to z Lubina czasów “uber alles” jeździli ochotnicy do tłumienia powstań, maszerowały marsze gwiaździste z nieodłącznymi pochodniami (jak to wyglądało pokazuje nam grupa rekonstrukcyjna PiSu, która od czasu do czasu organizuje takie edukacyjne pikniki z pochodniami), a lokalna społeczność szalała za Adolfem (Z drugiej strony to z Lubina pochodził człowiek, który brał udział w zamachu na Hitlera. Lubiniak odkrył katyńskie mogiły. Lepiej jednak robić szopkę ku czci rotmistrza Pileckiego. No tak, ale żeby wiedzieć o wspomnianych faktach, trzeba jednak okazać trochę pokory i szacunku do miasta i zgłębić się w jego historię).

Dopiero miedziowe “dup” sprawiło, że Lubin rozrósł się przekraczając wszelką planowaną miarę. I zjeżdżali się ludzie z Polski. A to jakiś kolo hodował świnię w sypialni na Mazurach i przyjechał z nią do Lubina, by tym razem trzymać ją na balkonie, a to co poniektórzy sadzili ziemniaki na klombach. No przeheca. Ale tak to bywa, gdy tworzy się nowa ziemia obiecana, do której zjeżdżają się różni ludzie.

Niestety Lubin nie stał się organizmem. Nie stworzył więzi. Stał się jakimś koszmarnym zlepkiem. Mieszkamy tu obok siebie, ale nawet nie rozumiemy się. Nawet nam się nie chce. A może nie wiemy, że tę naszą różnorodność można wykorzystać w tworzeniu nowego Lubina. Lubina, który dzięki ścieraniu się odmiennych narodowości, wyznań i poglądów urodziłby wartość świadczącą o wyjątkowości tego miasta.

Niestety. Tak jak za mateczki komuny, tak i teraz władze nie widzą potrzeby więzi międzyludzkich. Takich, by mieszkańcy czuli się u siebie. By wiedzieli, że mogą na siebie liczyć. Że ich suma życiowych doświadczeń jest ceniona i wykorzystywana. By ich umiejętności mogły być …bla, bla, bla. Wiecie, o co chodzi.

Wiecie również, że najlepszym sposobem na tworzenie tożsamości, tradycji i więzi jest kultura. To co dla nas jest oczywistością, dla sandałowców nią nie jest. Bo mentalnie ograniczony koleś, który chodził w białej skarpecie okutej sandałem po parku jest dziś panem od wszystkiego. Zna się na wszystkim, bo jest odpowiednio umocowany. On nie musi wiedzieć, że wykorzystanie doświadczeń mieszkańców, ich umiejętności oraz możliwości technicznych, jakie daje współczesny świat napędza tę wspólnotę. Rozwija. Sprawia, że ten organizm krwi nabiera. Że ludzie czują, że coś od nich zależy.

Jeśli mamy mówić o kształtowaniu lokalnej tożsamości trzeba zacząć od kultury. Innej drogi nie ma.

I teraz wróćmy do polityki, o której pierdykłem sobie na początku. Przejrzyjcie ponownie programy wyborcze. Jest tam w ogóle kultura? A jeśli jest, to w jaki sposób postrzegana? No właśnie. Och, przepraszam, przecież dla większości lubinin kultura to karaoke, kaszanka i związkole bijący ludzi. Aha, i wydawanie płyt, których nikt nie chce kupić.

Miasto, które nie pamięta o swej historii, skłóca ludzi, napuszcza jednych na drugich, tępi niepokornych i nie upamiętnia ważnych momentów swojej przeszłości nie zasługuje na przetrwanie.

Dlatego Lubin zdycha.

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne