poniedziałek, 17 marca, 2025

Wspieraj Autora na Patronite

Lato 2025

Najnowsze

album fotograficzny

powiązane

Marszałek Blucher. Pan na Krobielowicach, pogromca Napoleona i… wariat!

Uznany za dwukrotnego pogromcę Napoleona Bonaparte. Uwielbiany przez żołnierzy. Odważny do granic szaleństwa. Wierzył, że urodzi słonia. Jego imieniem nazwano typ szabli, stawiano mu pomniki, ustanowiono jego nazwiskiem order, a na wrocławskim Placu Solnym stał jego pomnik.

Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy! 

A jednocześnie był typem człowieka, co to kazał bić się swoim ludziom młotkiem po głowie, gdyż był święcie przekonany, że ma łeb z kamienia. Znaczy wariat, którego szaleństwo równoważyło geniusz wojskowy. Poznajcie marszałka „Naprzód” Gebharda Leberechta von Bluchera!

Urodził się 16- ego grudnia 1742 roku w niemieckim Rostocku. Kiedy skończył 14 lat i ledwie wyhodował pierwsze włosy na jajkach, bo przecież w tym wieku wąsów mieć nie mógł – wstąpił do szwedzkiej armii i wziął udział w walkach wojny siedmioletniej. Oczywiście jak to młodzik chciał popisać się przed towarzyszami broni i pchał się w najgorętsze miejsca.
Skończyło się to tym, że siedemnaste urodziny spędził w niewoli u Prusaków, a z czasem wstąpił do 8- ego regimentu huzarów.

A ponieważ uwielbiał popisywać się swoim męstwem został adiutantem dowódcy jednostki.

Przy okazji na jaw wyszły inne cechy Bluchera: napady szału, pijaństwo, hazard i skłonność do romansów.

W związku z tym jego kariera zawodowa ostro wyhamowała i potrzeba było aż jedenastu lat, by dostał awans ledwie do stopnia kapitana. Mało tego, doszło do wydarzenia, które sprawiło, że Blucher po prostu znalazł się poza armią. Doszło do pozorowanej egzekucji księdza – ot, dzielny kapitan miał fantazję i zapragnął zapewnić trochę rozrywki swoim żołnierzom. Było w roku 1772.

Co tu dużo mówić, jego dowódcy byli – co tu ukrywać – dosyć wkurwieni. Mogli patrzeć przez palce na ruję i poróbstwo swojego kapitana, o ile były one równoważone zachowaniem na polu walki. Jednak fałszywa egzekucja była już przegięciem. Z tego też powodu został pominięty podczas awansów i mógł sobie tylko wyobrażać, że został mianowany majorem.

Młody kapitan pijaczyna uniósł się honorem i napisał mu zuchwały i gniewny list, w którym na ręce króla Fryderyka Wielkiego złożył rezygnację z pruskiej armii. Odpowiedź króla była krótka i można skwitować ją krótkimi słowami: „spier…j!”

Był rok 1773.

Gebhard musi znaleźć sobie nowy sposób na życie i postanawia zostać ziemianinem. W tym celu bierze sobie za żonę siedemnastolatkę Caroline Amelie von Mehling. W sumie jej imię i nazwisko jest dla nas nieistotne, ważniejsza jest informacja o zapleczu finansowym jej rodziców. Dzięki ich majątkowi kupił posiadłość i został panem na włościach.

Coś jednak poszło nie tak. Podczas, gdy inni ziemianie gospodarowali na swych majątkach, bogacili się i kupowali nowe ziemie, nasz Blucher opracował autorski pomysł na na ziemianina. Pomysł był prosty i łatwy do zapamiętania i sprowadzał się do następujących czynności: pijaństwo – romanse – awantury – hazard – długi. Ogromne długi.

Król Prus, Fryderyk Wielki

W międzyczasie czynił starania o powrót do armii, bo tak jak szybko uniósł się honorem i odszedł z wojska, tak szybko zreflektował się i czynił starania o powrót do swoich towarzyszy. Na swoje nieszczęście król zapamiętał Blucherowi niegrzeczny list pominiętego w awansie kapitana. Miał Gebhard szczęście, że Fryderyk Wielki zmarł.

Był rok 1785. Umiera król. Potrzeba jeszcze roku, by naszego bohatera przyjęto z powrotem do swojego regimentu czerwonych huzarów. 15 lat poza ukochanym środowiskiem!

Wydaje się, że Blucher narodził się ponownie, bo tak długa banicja zmieniła go. Oczywiście był szaleńcem i hulaką wykazującym oznaki urojeń, jednak był świetnym oficerem i dowódcą.

Nie tylko kierował swoich żołnierzy w wir walki, ale sam ruszał na ich czele. Stąd jego przydomek „Vorwarts” (Naprzód). Jego zapał oraz sukcesy w bitwie sprawiły, że już rok po powrocie z banicji awansowano go do stopnia podpułkownika. Rok później odznaczono go najwyższym medalem wojskowym. W międzyczasie sprzedaje majątek, by spłacić długi. W roku 1790 jest już w randze pułkownika, wkrótce zostaje generałem majorem, a w 1801 awansowano go na generała porucznika.

Prosta matematyka mówi nam, że nasz generał jest już w zaawansowanym wieku. Przed oczyma staje nam wizerunek starszego, dystyngowanego pana będącego arbitrem, wzorem cnót wszelakich. Doradcę i ostatecznego arbitra. Tym wszystkim nie był Blucher.

Kim był? Zdolnym dowódcą, to już wiemy. Człowiekiem, który nie potrafi funkcjonować w czasach pokoju – też już wiemy. Ale czy wiemy, że był wariatem? Maniakiem z napadami furii, paranoi i urojeń? Ano właśnie.

Na przestrzeni lat mamy do czynienia z istnymi odpałami naszego bohatera.

Wierzył on, że zapłodnił go jakiś Francuz, w efekcie czego w każdej chwili może urodzić słonia. I tu nieoczekiwanie przypomina mi się powiedzonko, które opowiadał mi jeden z wujków. Odzywkę oceniałem jako jedną z gatunku tych opowiadanych przy wódce dla beki, jednak teraz, gdy to piszę, postrzegam ją jako być może dalekie echo urojeń Bluchera.

Odzywka ta brzmiała mniej więcej tak: „powiem ci młody, że ja już chyba niedługo urodzę słonia, bo trąba i uszy już wylazły”.

No. Tak to szło. Kto ma rozum, ten rozumie.

Jeśli myślicie, że przełożeni generała nie wiedzieli o jego odchyłkach jesteście w błędzie. Nie raz mówili, że dopóki odnosi sukcesy na polu bitwy może sobie urodzić i sto słoni.

Przyszły pogromca Napoleona Bonaparte oraz autor nowej koncepcji funkcjonowania armii opartej na powszechnym poborze wsławił się również walką na śmierć i życie z… powietrzem. Twierdził bowiem, że toczy śmiertelny bój z duchem zmarłego oficera, który teraz chce się zemścić za usunięcie go z wojska.

Innym przekonaniem Bluchera było to, że ​​jego słudzy przekupieni przez Francję, podgrzali podłogę jego pokoju do poziomu lawy, aby poparzyć mu stopy. Zatem siedząc na krześle, Blucher trzymał stopy uniesione nad podłogę.

Na szczęście zdawał sobie sprawę, że bulgocze mu pod kopułką. To dlatego kazał ludziom tłuc się młotkiem w głowę, gdyż był święcie przekonany, że jest ona wykuta z kamienia.

I dacie wiarę, że wszystkie te szaleństwa w jakiś cudowny sposób nie przekładały się na jego dowódczą rolę?

Co tu dużo mówić, był najlepszym generałem w czasie wojen z Francją. Nawet jeśli przegrał parę bitew, to potrafił odbić to sobie w przyszłości. I to jak!

W 1813 roku pod Lipskiem rozniósł Napoleona w dotychczas największej bitwie z cesarzem wszystkich Francuzów.

Rok później, w wieku 72 lat i w randze feldmarszałka dociera na czele wojsk do Paryża i zmusza Bonapartego do abdykacji.

Jego śmiertelny wróg zostaje zesłany na Elbę, z której ucieka rok później.

Rok 1815 staje się kluczowy nie tylko dla Bluchera, ale dla całego ówczesnego świata. Na początku nic na to nie wskazywało, a sam Blucher ledwie uszedł z życiem w czasie bitwy pod Ligny. Wszystko wskazywało na to, że najlepiej byłoby wycofać się, zaleczyć rany, przegrupować się i dopiero potem ruszyć w bój.

Tymczasem Blucher wziął tych swoich obdartusów i ruszył pod Waterloo, gdzie trwała już bitwa z wydawałoby się niezniszczalnym Bonapartem.

Inscenizację ataku pokazano nieco naiwnie, lecz efektownie w filmie „Waterloo” z 1972- go roku. Zobaczmy fragment dotyczący naszego bohatera:

 

Niespodziewany atak Prusaków pod wodzą Bluchera przyczynił się do złamania szyków przeciwnika i jego kapitulacji. Można dyskutować, czy Blucher przybył na czas, czy się spóźnił, czy zaatakował tam, gdzie nie potrzeba. Ale jest faktem niezaprzeczalnym: walnie przyczynił się do pokonania Napoleona, w wyniku czego losy ówczesnego świata uległy zmianie.

Skończyła się era bezrozumnych wojen, gdzie po prostu nie miał kto pracować, kto uprawiać roli, kto produkować – bo wszyscy szli na wojnę i ginęli w imię absurdalnych idei kurduplowatego Cesarza Wszystkich Francuzów.

W podziękowaniu za zasługi Blucher otrzymuje wieś Krobielowice znajdującą się 25 km od Wrocławia. Znajduje się tam ładny pałac, w którym feldmarszałek próbuje ułożyć sobie życie.

Niestety przeznaczenie nie obchodzi się z nim litościwie, bowiem w sierpniu 1819- ego roku wsiada na konia, z którego tak nieszczęśliwie spada, że w wyniku obrażeń umiera. No jak pech to pech. Dwa razy roznieść Napoleona, a zginąć w tak kiepski sposób?

Gebhard Leberech von Blücher w panteonie pruskich a później niemieckich bohaterów do dzisiaj zajmuje jedno z czołowych miejsc. Gloryfikowano go stawiając popiersia i pomniki, a kilka miast przyznało mu tytuł honorowego mieszkańca.

Jego imię nadawano placom i ulicom, były też okręty wojenne ochrzczone nazwą „Blücher“ a nawet jest szabla o takiej nazwie.

Ciekawi jesteście jak potoczyły się pośmiertne losy marszałka „Naprzód”? Zachęcam was do przeczytania wpisu, w którym piszę o zmaganiach z jakimi zmierzał się Blucher już po śmierci. Nie były to wesołe czasy, a historia nie była łaskawa dla niego i jego potomków.

Wszystko znajdziecie TUTAJ.

Autor

  • Przemysław Saracen

    Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

    View all posts
Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Popularne