Kiedy widzisz, jak profesor Hartman podczepia się pod jakieś środowisko polityczne wiedz, że chwile tego środowiska są policzone, a zadyma wokół KOD jest tego przykładem.
To oczywiście ponury żart, ale jest coś w tym, że egzaltowana żarliwość, nadużywanie absolutów i pouczanie maluczkich uprawiane przez profesora Hartmana poprzedza upadek lewicowych organizacji. Wystarczy poczytać jego bloga, by widzieć, że coś jest na rzeczy.
Co wiemy po tzw. „sprawie Mateusza Kijowskiego?” Czy mówi nam coś o szefie KOD, czy o nas samych?
Myślę, że bardziej o nas, ale też o tym, jak bardzo aktualna jest książka Dołęgi- Mostowicza „Kariera Nikodema Dyzmy”. Jej bohater, jak przystało na klasyczną wydmuszkę osiąga wysoką pozycję nie dzięki charyzmie i własnym kompetencjom, lecz dzięki niesamowitemu splotowi okoliczności, marzeń ludzi, ich planów i oczekiwań.
I to chyba opisuje tę całą sytuację.
Ten polityczny cwaniaczek zakłada grupę na fejsie. Dołączają do niej tysiące, które pod wpływem politycznej rzeczywistości czekają na kogoś, kto ich poprowadzi, natchnie działaniem, przywróci pokój w republice, da powód do dumy, poniesie sztandar wartości, które są dla nich ważne.
Zwykle tak jest, że swoim wybaczamy więcej. No tak już jest. Na całym świecie. Walka ma swoje wymogi, a walczący niekoniecznie są kryształowymi postaciami.
Dlatego usprawiedliwiamy ich potknięcia. Bo rozliczając swojego lidera dajemy do ręki oręż przeciwnikowi – tak myślimy.
To dlatego wyrósł nam Lepper, który był nieformalnym najemnikiem Leszka Millera. To dlatego dziś kochamy Giertycha, który jeszcze nie tak dawno przetarł drogę ONRowcom i innym nacjonalistycznym organizacjom dziś stanowiącym coś w rodzaju siłowego zaplecza jaśnie nam panującego do niedawna PiSu. Dzięki, Romek.
Mateusz Kijowski stał się bytem wirtualnym. Stał się naszym wyobrażeniem o liderze na czas walki z „pisowskim oprawcą”. Nie chcieliśmy przekonać się, czy jest liderem na czas próby, zrobiliśmy z niego parasol dla całej opozycji. Choć nie ma kompletnie niczego, ale to niczego, co pozwalałoby na taki krok.
Poza naszym chciejstwem i dmuchaniem banieczki.
Woleliśmy okrzyknąć go Wałęsą naszych czasów.
Przy całej pokręconej biografii Wałęsy, jego obrzydliwej prezydenturze i w gruncie rzeczy wyhodowaniu Kaczyńskich mogę stwierdzić, że to Bohater. Nie mogę tego powiedzieć o Mateuszu Kijowskim.
W facecie z fejsa ujrzeliśmy zbawcę Polski zdolnego do uratowania nas przed marszem Dobrej Zmiany, jednego z najbardziej chujowych projektów politycznych w historii Polski.
Daliśmy mu praktycznie wolną rękę we wszystkim. Nie rozliczaliśmy go z niczego. Nie chcieliśmy. Bo miał walczyć za nas o nasze.
Gdyby któryś z polityków PiS okradał własne dzieci darlibyśmy się na cały świat, jak bowiem inaczej wytłumaczyć całą tę żenującą sprawę z alimentami?
Kijowskiego otoczyliśmy kordonem bezpieczeństwa. Bo nasz.
Z czasem okazało się, że intelektualnie król jest coraz bardziej nagi. Niestety woleliśmy przejść nad tym do porządku dziennego. Bo Kaczyński. Bo Ziobro.
Tymczasem balon pękł wydalając odór. Tak się właśnie kończy deptanie własnych zasad w imię walki za wszelką cenę.
Po całej tej nieustotnej w gruncie rzeczy sprawie będzie tak, że dotychczasowi zwolennicy KODu nabrali wątpliwości i zwyczajnie stracili serce.
Twardzi zwolennicy stali się „pisowcami a rebours”, profesor Hartman przeskoczył na kolejny kwiatek, a Kaczyński uśmiechnął się pod nosem.