„Grenlandia”. Oszczędny film katastroficzny, w którym Gerard Butler ratuje rodzinę przed końcem świata

Chciałbym powiedzieć, że to surowy, pełen napięcia film ukazujący jasne i ciemne strony ludzkiej natury w obliczu końca świata. Chciałbym powiedzieć, że dzięki spektakularnym efektom wizualnym i emocjonalnej narracji otoczonej wstrząsającymi doświadczeniami jednej rodziny, ten film zasługuje na pochwały. Ale nie powiem.

Pojawiła się niczym teściowa i podobnie jak ona doprowadzi nas do antycznej tragedii. Nie mamy wyjścia, pozostaje nam tylko przygotować się na apokalipsę, bo po jej wizycie nic już nie będzie takie samo.

I tak jest w filmie. Pewnego dnia, po prostu znikąd w stronę Ziemi zapieprza zamiast teściowej kometa. Jest tak wielka, że nie idzie jej policzyć, a na dodatek nie jest jednolita i ciągnie za sobą setki, tryliony, zygaliony odłamków, co dla nas, jako widzów jest fantastyczną informacją. W końcu przychodząc do kina oczekujemy efektownej rozpierduchy na miarę klasycznych widowisk katastroficznych Rolanda Emmericha.

Oczywiście kiedy kometa przypieprzy w nas to nawet futerko nie zostanie z naszej cywilizacji, ale spoko, mamy trochę czasu do uderzenia, więc zdążymy sie przygotować – jak ustaliły tęgie głowy naszego świata.

Czy jest ktoś, kto nas ocali? Wydaje się, że będzie nim grany przez Gerarda Butlera główny bohater Ktośtam Garrity – inżynier budownictwa, który właśnie kończy budować superwysokościowiec. Jest na tyle genialny, że nie potrafi rozwiązać problemu z uszkodzoną betoniarką, przez co zalanie betonem kilku pięter staje się niemożliwe. A ludziom trzeba zapłacić. No ale nic, scenariusz każe być naszemu bohaterowi genialnym debilem, to niech już tak będzie. W sumie jakoś trzeba ten film rozpocząć, prawda.

Grany przez pięknego Gerarda Butlera Ktośtam Garrity ma ładną żonę o przerażającym uśmiechu (bez kitu, laska jest naprawdę ładna, ale gdyby uśmiechnęła się do mnie, uciekłbym przez okno) i synka cukrzyka.

Przy okazji okazuje się, że tęgie głowy naszego świata jednak są debilami – źle policzyli moment uderzenia komety, która uderzy w nas za dwie doby. No i w porząsiu, niech nas rozjebie, skoro mamy takich kretynów mających nas ratować.

Traf chce, że Gerard Butler, jako wybitny budowlaniec został przez rząd wybrany do ekipy, która będzie odbudowywała świat po zniszczeniach. Teraz trzeba dotrzeć na Grenlandię, bo tam będzie schron. Rodzina Garritych rusza w poszukiwaniu wielkiej przygody i nie trzeba być wielkim filozofem, by wiedzieć, że rodzina zostanie rozłączona.

Grenlandia” mimo, iż próbuje nieco złamać konwencję filmu katastroficznego tak naprawdę trzyma się skostniałych ram gatunku. Tyle, że podczas oglądania tego filmu wydawało mi się, że jest to remake „2012” Rolanda Emmericha.

Tyle, że Emmerich zrobił filmową rozpierduchę aż miło! A „Grenlandia”? No jakby wam tu powiedzieć… to biedny film, który z braku pieniędzy na sceny akcji i widowiskowe sekwencje apokalipsy ucieka w ciasne kadry i biedapsychoanalizę społeczeństwa w krytycznych chwilach. Dlatego też twórcy filmu musieli uciec w stronę rozedrganej kamery, spróbować rozegrać apokalipsę dźwiękiem (swoją drogą udźwiękowienie tego filmu jest naprawdę dobre) przełamywanym reakcjami bohaterów. To dziwne, ale takie zestawienie działa.

Z braku laku czyli efektownych ujęć i szerokich planów poganianych przyjemnymi dla oka scenami uderzających w Ziemię fragmentów komenty film ratują naprawdę dobrze zrealizowane sekwencje paniki oraz walki o miejsce w samolotach lecących do Grenlandii. Co prawda w pewnym momencie przed oczami stanęły mi kadry z „World War Z”, no ale przyjmijmy to jako komplement.

Generalnie efektów specjalnych nie jest w tym filmie zbyt wiele, dlatego doceńcie to, co twórcy przygotowali.
No dobrze, ale gdzie w tym przeciętnym widowisku miejsce dla aktorów? Trzeba ich pochwalić, że próbowali wycisnąć wszystko ze szczątkowych informacji zawartych w scenariuszu.

Butler fajnie gra człowieka, który musi robić rzeczy, o które sam siebie wcześniej nie podejrzewał, jednak ma świadomość, że sytuacje graniczne powodują równie skrajne zachowania. Na pewnym etapie życia każdy musi sobie pobrudzić ręce, prawda?
Grająca żonę Butlera Morena Baccarin również próbuje robić co może. Zwykle rozpacza i płacze, bo ktoś zabrał jej synka, ale w ramach tego, co otrzymała do zagrania nie wygląda to źle i pasuje do ram wymyślonych przez twórców filmu.

Tak narzekam na ten film, ale może dlatego, że miałem zupełnie inne oczekiwania wobec „Grenlandii”. Oczekiwałem szybko zmontowanego, emocjonującego blockbustera z efektownymi scenami końca świata, odrobiny patosu przełamanej satyrą. Zamiast tego otrzymałem trochę wyciszony, taki kameralny film o ludzkich postawach w systuacjach krańcowcych.

I myślę, że gdybym podszedł do tego filmu bez tych oczekiwań, moja ocena byłaby o wiele wyższa.

W ostatniej scenie filmu jest taka scena, gdy po dziewięciu miesiącach schron otwiera się i ocalali ludzie z niedowierzaniem patrzą na to, co zostało z ich świata. Ktośtam Garrity próbuje objąć wzrokiem apokaliptyczny krajobraz i w jego twarzy widać w jednym momencie targające emocje. Zdaje sobie sprawę, że jest źle, ale trzeba spróbować odbudować się. Jest na przemian zrezygnowany, ale gdzieś w środku tli się w nim nadzieja, że się uda. I w tym momencie Gerard Butler pokazuje, że jest naprawdę dobrym aktorem.

Jeśli oczekujecie rozbuchanego widowiska ostudźcie swoje zapędy, bowiem otrzymacie oszczędny w formie obraz rodziny próbującej odnaleźć się w obliczu końca świata, w którym człowiek staje przeciwko sobie, by na końcu spróbować odkupić swoje przewiny.

„GREENLAND”/”GRENLANDIA

USA, 2020

REŻYSERIA: Ric Roman Waugh

SCENARIUSZ: Chris Sparling

OBSADA: Gerard Butler, Morena Baccarin, Scott Glenn

CZAS TRWANIA: 120 minut

KRYTERIA OCEN

Gerard Butler próbuje ratować rodzinę przed końcem świata. Oszczędny, niskobudżetowy film katastroficzny, w którym z braku środków na efekty specjalne polożono nacisk na zachowania ludzi w obliczu sytuacji krańcowych. Można obejrzeć, ale niekoniecznie.

OCENIAM

Kiepski ten koniec świata
Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne