W każdej terapii przychodzi taki moment, kiedy przestaje ona przynosić rezultaty, albo zaczyna przynosić niewielkie efekty. Zwykle jest to moment na co najmniej zrobienie przerwy. Dobrze by było, gdyby terapia dała nam narzędzia na całą resztę życia, ale nie zawsze tak jest.
Zmieniamy się starzejąc, zmieniają się okoliczności wokół nas, a przede wszystkim nie jesteśmy w stanie się nauczyć pływać w suchym basenie, czasem jest tak, że terapia przygotowuje pacjenta/klienta do kroku naprzód, ale gdzieś na dalszych etapach znowu utyka on na czymś, co trzeba przepracować.Często są to problemy związane ze zmianą – wejście w dojrzała relację, narodziny dziecka, starzenie się, choroba, która coś zabiera…
Czasem jednak pacjenci kurczowo trzymają się terapeuty i utykają w terapii nawet na lata. Dzieje się tak, gdy:Terapia służy bardziej walidacji siebie, podniesieniu swojego poczucia wartości, niż rozwojowi. To uzależnia pacjenta, który karmi się pochwałami terapeuty i wcale nie ma ochoty pójść poszukać w swoim życiu innych źródeł udowadniania sobie, ze jest OK.
Nie wiąże się z przyjmowaniem perspektywy „z lotu ptaka”, koncentruje się wyłącznie na przeżywaniu emocji, nic nie zmienia w życiu i w samej osobie, a tylko dąży do ciągłego oczyszczania z emocji (dlatego pseudoterapie typu ustawienia hellingerowskie mają skuteczność równą psychodramie).Nie zachęca do zmiany nawyków, a jedynie do wglądu i wyrażania emocji. Jedynym niezawodnym sposobem na zmianę nawyków jest wielokrotne praktykowanie adaptacyjnych myśli i zachowań.
Badania pokazują, że „nadpisanie” starego schematu wymaga nawet 360 powtórzeń.Buduje i wzmacnia tożsamość siebie jako ofiary, opartą o poczucie krzywdy, winy, wstydu lub lęku. Oczywiście, ten etap czucia się ofiarą jest w terapii konieczny, a jego rozwiązaniem wcale nie musi być wybaczenie, które jest mocno przereklamowane. Ale trudno o rozwój, gdy czujemy się tylko ofiarą i niczym poza tym.
Celem pacjenta w terapii jest nie akceptacja siebie, a bycie idealnym, i pacjent tego celu nie reformuje, tylko stawia sobie i terapeucie coraz to nowe cele cząstkowe, mimo ze tak naprawdę jego problemy są czymś, z czym sobie jakoś radzi i nie utrudniają mu one zbytnio życia.
Celem pacjenta jest znalezienie sobie opiekuna, a nie praca nad sobą. W tym celu może np. agrawować swoje objawy, żeby wzbudzić troskę czy stać się „ciekawym pacjentem”.Pacjent ma prawo przerwać terapię, kiedy tylko chce, ale lepiej, by rozciągnął ten moment w czasie, by go doświadczył i nauczył się dodatkowo przepracowywać stratę na osobie terapeuty, osoby jednostronnie bliskiej.Nigdy nie jest to strata całkowita, to, czego się nauczył, co o sobie usłyszał od terapeuty, zostaje zinternalizowane w postaci wewnętrznego głosu, który często prowadzi dalej przez życie.
Jest to proces podobny do tego, jaki dzieje się z każdą inną ważną dla nas osobą, tyle, ze ten głos jest zwykle głosem wzmacniającym i zachęcającym do przybierania perspektywy może trudnej, ale pozwalającej zobaczyć większy skrawek prawdy o sobie.