Było to w czasach, gdy Smródka sięgała powyżej kolan, a kaczki nie musiały udawać, że pływają, jak dzieje się to dziś, na wysokości Cuprum Stodoły. Choć tak między nieistniejącym bogiem a prawdą, to wpuszczony w ten fragment rzeki beton (z czasu budowy galerii) sprawił, że to miejsce stało się apływalne.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Dnia pewnego, a było to najprawdopodobniej wiosną burą, zimną i ponurą – postanowiliśmy dotrzeć do morza. Smródką.
Mówiąc “my” mam na myśli mnie i Kasztelana, kolegę z jednej klasy.
Kasztelan, a dokładniej rzecz biorąc Paweł stwierdził przytomnie, że nie ma co robić po szkole, a ja równie przytomnie stwierdziłem, że Kasztelan jest genialny, gdyż doznamy kolejnego pouczającego słodowopodobnego doświadczenia.
Słodowopodobnego, bo nie tak dawno, wspólnie z Lizakiem (trzeba wyjaśnić, że Lizak i Kasztelan wymieniali się w zależności od czasu i okazji) zbudowaliśmy niemal perfekcyjnie działający bojer. Pojazd zbudowany został z zajumanych desek, rurki marki “no name” oraz żagla. Zrobiliśmy go z plastyku, a rurkę…również zajumaliśmy.
Takie czasy. Trzeba bowiem wiedzieć, droga młodzieży, że wtedy nie było lekko. Kobiety chodziły z reguły zarośnięte, komórek nie było, w knajpach panowało chrzczone piwo, a po ulicach biegały trójki klasowe.
Ormowiec czaił się za rogiem, a za noszenie militarnego ciucha obrywało się po plerach. W późniejszych czasach było nieco lepiej, bo wprowadzono prezerwatywy, ale co to za pociecha, skoro sypało się z nich tyle talku, jakby ktoś rzucił workiem mąki.
Jak się rzekło, lekko nie było. Do tego stopnia, że testowaliśmy nasz bojer w skrajnych warunkach, bo w lecie. W upale. Masakra. Oczywiście bojer zdał egzamin, bo dlaczego nie.
Jak widzicie pomysł Kasztelana, by dojść sobie po szkole do morza w tej sytuacji wydaje się konsekwentny i logiczny, heh.
Ruszyliśmy. Zanim to nastąpiło, z pomocą tylko sobie znanych i nieznanych instrumentów obserwacyjnych dokonaliśmy obserwacji, z których jasno wynikało, że podróż naszą musimy rozpocząć wcześniej.
Rozumiecie zatem, z jak wielkim bólem serca zmuszeni byliśmy opuścić kilka ostatnich lekcji. W tej sytuacji określenie naszego globtroterskiego czynu wagarami staje się oczywist niegodziwością i cieszę się, że tak samo myślicie.
Nie było lekko. Drzemiący w nas duch przygody i krążąca nad nami aura legendarnego Toniego Halika zapędziła nas w pobliże dzisiejszego wiaduktu miejskiej obwodnicy.
Szliśmy nabrzeżem. Nie kusiliśmy złowrogich sił natury. Pragnęliśmy – jak rasowi globtroterzy – obserwować żywioły, by poznać je, ujarzmić i wykorzystać ich siłę.
Pogoda nie była łaskawa, to fakt – ale cóż to jest wobec obietnicy wielkiej przygody! Spoglądając w niebo oceniliśmy, że potrzebujemy nabrać sił w obliczu zbliżającego się starcia z siłami natury. Kanapka z gotowanym przejajem i zgniecionym pomidorem była skutecznym wzmocnieniem przed zmaganiami z siłami przyrody.
Dotarliśmy już do mostku na wysokości dzisiejszego wejścia do Cuprum Stodoły od strony rynku.
Postanowiliśmy zbliżyć się do nurtu Smródki. Ruszyliśmy w dół nie zaniedbując środków ostrożności. Grunt był grząski oraz zaminowany. Groził poślizgiem. Ale też nie bez kozery powołałem się wcześniej na pamięć o Tonim Haliku. Byliśmy coraz bliżej.
Nagle jak nie błyśnie! Jak nie grzmotnie!
- “Mamusiu!”- ryknął Kasztelan i chwycił mnie za bety. Plusk! Wylądowaliśmy w rzece. W pewnych okolicznościach ten pomysł pokonnia drogi wpław miałby zalety…
Powiem wam jedno. Rodzice nie rozumieją chuci młodego podróżnika. Już nie pamiętam, czy lanie w dupsko odbyło się za pomocą tradycyjnych technik, czy nie.
Odłożyliśmy nasz plan podboju morza na najbliższą przyszłość. Tym razem postnowiliśmy, że oddamy się nowemu projektowi: zielnik ze zdjęciami nagich pań!
Tylko skąd wziąć owe zdjęcia, skoro w tamtych czasach ukazywały się głównie w tygodniku “Perspektywy”?
No, ale o tym później…
P.S. Obrazek tytułowy jest ilustracją pochodzącą z serwisu „Maddogowo”, który prowadziłem ładnych parę lat temu.
Haha… to były czasy..
Pamietasz nasze pogadanki na schodach szkoły 12…
Torba czarnego „slonia”…czytaj „pestek”…
I uświadamiane przez Ciebie młodsze pokolenie 😄
Potem gra w „ziemniaka”…I znów torba pestek😄😄😄
Oj, powiem Ci, że z wiekiem wspomnienia ta zaczynają się zacierać. Spisywanie ich to chyba najlepsza forma by je ocalić. A gra w ziemniaka to było to! 😊