sobota, 14 czerwca, 2025
spot_img

Najnowsze

wesprzyj

album fotograficzny

powiązane

spot_img

Tesla nie była pierwsza, czyli początki elektromobilności w Norwegii

Dziś wydaje się to niepojęte, ale był czas, że Norwegowie kpili z samochodów elektrycznych. Jedynym prawilnym napędem był dla nich diesel, a samochód o napędzie z kontaktu budził pusty śmiech. Poza tym prawdziwy Norweg musi jeździć autem napędzanym ich narodowym dobrem, czyli ropą z Morza Północnego tudzież wyżej położonych złóż.

Opowieść o początkach elektromobilności w Norwegii jest częścią ksiażki pt. „Dzikie Historie: Norwegia”, do zakupu której zapraszamy!

Pewnego dnia, wracając z pracy, wzdłuż drogi usłyszałem chrzęst żwiru. Chcąc szybko przejść przez drogę, odwróciłem się i w ostatniej chwili uniknąłem rozjechania przez przepięknego SUV-a Tesli. Było to moje pierwsze spotkanie z tym samochodem i przyznam wam, że już pal sześć, że prawie przetestowałem wytrzymałość karoserii tego samochodu na sobie. Wytrzymałbym potencjalne stłuczenia. Ten samochód jest w bliskim kontakcie tak piękny, że nawet uderzenie nie boli. Oczywiście, szeroki uśmiech kierowcy samochodu ledwie maskował strach nie tyle przed potrąceniem pieszego, co przed ewentualnym uszkodzeniem auta.

Norweskie początki elektromobilności były ciężkie i nic nie zwiastowało mającego wkrótce nastąpić szaleństwa. Jedną z przyczyn była podłączana do kontaktu ohydna puszka na kółkach.

Był rok dwa tysiące dwunasty, gdy jedynym samochodem o elektrycznym napędzie był kiczowaty Buddy. Norweskie paskudztwo, które jeździło po kraju w ilości niespełna tysiąca pięciuset sztuk. Mogło to ujechać maksymalnie sześćdziesiąt kilometrów przy prędkości maksymalnej pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Buddy był samochodem trzyosobowym i długim na niecałe dwa i pół metra. Ładowało się toto osiem godzin i sprzedawane było tylko w Norwegii.

Pierwszy raz widziałem Buddy`ego w Trondheim i nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę samochód. Nie jestem wysoki, ale zastanawiałem się, jak mógłbym zmieścić się do czegoś takiego. Brzydka zieleń, okropna bryła, przypominająca zgniecioną w potężnych dłoniach zabawkę, zniechęcała już od samego patrzenia, a co dopiero do kupna tego brzydactwa.

Nie da się go porównać do czegokolwiek, bo nawet Multipla ma w sobie więcej powagi. Czy można dziwić się, że Norwegowie odrzucali jakąkolwiek ideę związaną z przejściem na samochody elektryczne?

Chyba, że jest to Tesla, wokół której norweskie władze zbudowały całą filozofię, przy czym idea czystego klimatu  – o dziwo – nie była czynnikiem wpływającym na wybory motoryzacyjne społeczeństwa.

Wiecie, z Norwegami jest tak, jak z klasycznym Polakiem zarzekającym się, że nic nie ma do czarnoskórych, ale asfalt to powinien znać swoje miejsce. Podobnie w przypadku pieszczotliwie zwanych Norków, którzy uważają wieloryba za dumne, piękne i poruszające duszę zwierzę, ale nic się nie stanie, jeśli pewnego dnia wyląduje ono na talerzu.

I tak jest właśnie z klimatem. Kochają lasy, ale jeśli pewnego dnia administracja stwierdzi, że na jego miejscu stanie osiedle mieszkaniowe, z całego serca poprą tę decyzję.

Jeśli coś przekonało naród do Tesli, były to korzyści finansowe zaoferowane chętnym na kupno wynalazku od Elona Muska. Nagle ludzie przekonali się, że nowy elektryk okazuje się najtańszym pojazdem, co wcześniej było niepojęte zważywszy na wygląd samochodu, jego osiągi, efekt nowości i koszty użytkowania.

Oficjalnie premiera Tesli modelu S w Norwegii nastąpiła w dwa tysiące trzynastym roku, a rząd postanowił “zaatakować” potencjalnych kupców szeregiem korzyści; olbrzymie ulgi podatkowe i obniżki opłat drogowy, dzięki czemu skąpi Norwegowie mogli zaoszczędzić tysiące koron rocznie. Jadąc Teslą, mogłeś bezkarnie jechać buspassem, parkować za darmo, wjechać na darmowy prom i nie płacić za bramki, czy mniej płacić za ubezpieczenie pojazdu. Weźmy do tego brak opłat za paliwo i tani na granicy darmowości prąd, a będzie jasne, dlaczego Tesla tak szybko zadomowiła się w Norwegii.

W ciągu roku sprzedaż Tesli w Norwegii wystrzeliła pionowo, przekraczając wszelkie prognozy dotyczące sprzedaży. Szybko okazało się, że każdy, ale to dosłownie każdy chce mieć ten samochód, choć gdzieniegdzie pozostały ostatnie oddziały broniące czci starego, dobrego diesla.

Zapotrzebowanie na Teslę było tak wielkie, że klienci nie tylko, musieli zapisywać się na nią, to jeszcze po uiszczeniu przedpłaty gotowi byli czekać miesiące na realizację zamówienia. Oczywiście. sukces elektryka od Muska nie byłby pełny, gdyby nie to, że firma bardzo szybko rozwinęła sieć stacji ładowania.

Lukę na rynku dostrzegła konkurencja, ale chyba tylko BMW  szybko uzupełniało stworzony popyt.

Dziś Norwegowie lubią porównywać się do Tesli: że wyglądają tak dobrze jak to auto, że są przyjaźni dla środowiska, sugerują luksus bez obnoszenia się z nim. A niech im będzie.

Autor

  • Przemysław Saracen

    Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

    View all posts

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Więcej od Autora