„Powrót do przeszłości czyli czar zdartej płyty”

Są chwilę, gdy nieoczekiwania wpadają nam do głowy wspomnienia. W zasadzie wpadając wypadają. Nieoczekiwania mają to do siebie, że nie wiadomo, kiedy wpływając sprawiają, że wspomnienie wypływa. Czasem jest to smak, czasem dawno niewidziany mebel, albo zwykła łyżeczka znaleziona po latach za szafą.

Jechałem autobusem linii nr “7″ zaczytany w jakąś gazetę. Autobus zatrzymał się obok katabaskiego liceum, czyli salezjańskiego. Do środka wsypały się dzieciak bez właściwości, lecz butne i żałosne w swej pysze.

I ujrzałem Go. Wyglądał jakby był wyjęty z albumu mojej babki. Wydawało się, że pachniał czasami, gdy honor znaczył honor. Gdy rzemieślnik w trakcie wykonywania swojej pracy przez chwilę stał się artystą wkładając duszę w wykonywany mebel, szyty, garnitur, czy wypiek chleba.

Mówią, że życie to detale, które pozwalają nam poczuć jego smak. Tak. Właśnie. Tamten starszy pan przywołał we mnie coś, o czym zapomniałem. Czasy winylu. Czasy ostrowieckie. Niemal przed oczami staje układ mieszkania babci, poranne pociągi, komórka na węgiel i chałupina naprzeciwko.

Winyl. Sporo ich było, ale tylko nieliczne zapadają w pamięć. Na pewno Kapela Czerniakowska, w której zasłuchiwałem się dziecięciem będąc, podczas każdej wizyty w Ostrowcu u Babci Pelagii. Znałem tę płytę na pamięć, ale wciąż jej słuchałem. Jej brzmienie przypomina mi nawet układ mieszkania Babci.

Stara kamienica, kiedyś przy ul. Poniatowskiego, za nowej Polski Mikołajczyka stała niedaleko trakcji kolejowej, za którą za kolei przepływała rzeka Kamienna.

Wchodziło się w ciemny korytarz, a potem skręcało w prawo, by wejść do klatki. Było zimno jak cholera, co miało swoje zalety latem. Wiadomo, stare budownictwo. Potem trzeba było wejść na pierwsze piętro, na którym były trzy wejścia do mieszkań. To pośrodku, jak sięgam pamięcią nigdy nie było otwierane, nigdy. Wysokie drzwi, ciężkie zamki. Otwierało się drzwi z lewej. Ubikacja z lewej strony zaraz za wejściem do mieszkania. W prawym rogu, też za drzwiami pralka, okrągła. Duże lustro. Jeszcze dwa kroki i na lewo do kuchni i łazienki w jednym. Nie było gazu, trzeba było palić, co lubiłem szczególnie. Kwiaty na parapetach. Dochodzące w słojach syropy, zdaje się z aloesu, młodych końcówek sosny, cebuli. Nawet nie pamiętam, czy było to sporządzane osobno, czy te razem. Ale było.

Naprzeciw kuchni był duży pokój, w rogu którego stał piec kaflowy, a na ścianie wisiał obraz słoneczników. Po prawej stronie był gustowny stary mebel, nawet nie wiem teraz jak się nazywa. Leżały na nim karty. Między szybkami małe, czarnobiałe zdjęcia. Potem wysoka, masywna szafa, a zaraz za nią balkon.

Pod oknem telewizor oraz gramofon. To z niego rozbrzmiewała Kapela Czerniakowska.
Kilka lat potem, gdy co jakiś czas do Lubina przyjeżdżały polskie gwiazdy, a raczej ulubieńcy mas, przyjechała właśnie Kapela Czerniakowska. Pamiętam grę na pile, pamiętam to, czego zacząłem słuchać w Ostrowcu. Pamiętam Ostrowiec.

Parę lat później echo Ostrowca zawitało do Lubina. Inny adapter, inna płyta i rzecz jasna inna muzyka. Był też Lady Pank, a raczej singiel „Raport z N.”, którego również namiętnie słuchałem tak, że wyciągałem z kuchennych mebli garnki, rozstawiałem je w dużym pokoju, z szuflady wyjmowałem druty, na których babcia robiła swetry, no i jechana, perkusja.

Lata poźniej to czasy, gdy dziadek Edward przywiózł z RFN gramofon. Taki dla dzieci. Różowy, z wbudowanym radiem. Maszyna wylądowała na działce. Z czasem płyta Kapeli Czerniakowskiej zapodziała się.

No i było leciało: arie operowe w dancingowych aranżacjach, rosyjskie pieśni ludowe na podobną modłę. Przeboje 40- lecia, a już szczególnie „Zabawa podmiejska” oraz “Chabry z poligonów”, przy których jabłonki obficie rodziły, a pszczoły sąsiada lepiej miodem cieliły.

Wszystko ma swój sens. Niby banał, ale kiedy patrzy się na to wszystko z pewnej perspektywy widać, że najmniejszy nawet detal jakoś nas kształtuje. Gdzieś po drodze zapominamy o nim. A jednak jest. I kształtuje.

Przemek Saracen

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i publicysta, kreator opinii. Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Przewodniczący jury lokalnego festiwalu filmowców amatorów. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne

Najnowsze

Zobacz również
Powiązane

5 dań odróżniających Norwegię od świata

Przyjęło się sądzić, że kuchnia to radość dzielenia się...

„Ciemność”. Świetna mroczna baśń od Egmontu [recenzja]

Otwieram tę pięknie wydaną opowieść graficzną i zanurzam się...