Norweskie przysmaki, czyli smalahove, barania głowa.

Kiedy Wiesiek powiedział, że zjadł pieczoną łapę niedźwiedzia podaną podczas jednej z zakładowych imprez, nie wierzyłem, bo kto widział takie cuda. Dopiero gdy zobaczyłem na talerzu barani łeb uwierzyłem mojemu paskudnemu koledze.

Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy! 

Smalahove, bo tak nazywa się to danie jest tradycyjną bożonarodzeniową potrawą, ale niekoniecznie. Jak większość tradycyjnych norweskich dań bierze się z biedy panie, z biedy.

Uwierzcie mi, aby zjeść to danie musicie mieć albo mnóstwo samozaparcia, albo być po szklance tutejszej Aquavity o smaku i mocy naszego bimbru. Choć połączenie samozaparcia i alkoholu też nie jest złe.

Jak się to przyrządza? Najpierw należy opalić łeb, by pozbyć się wszelkiego owłosienia. Jeśli masz odpowiednią odporność, bierzesz się za usunięcie mózgu. Jeśli nie dasz rady, z chęcią podejmie się tego Norweżka. Zrobi to z uśmiechem na ustach. Możesz też kupić gotowy łeb, a w zasadzie połowę, bo tak się to danie podaje, wtedy główka jest już i sprawiona i osolona i podwędzona.

A potem? Sru do gara. Jak u nas kurę. I około dwie godziny gotujesz. Czy śmierdzi? Jak cholera!

Następnie nakładasz na talerz, podajesz do tego ugotowane wcześniej nieobrane ziemniaki i na przykład zsiekaną brukiew. Proste, by nie powiedzieć prymitywne, prawda? A jednak danie to uważane jest za niebywały przysmak.

Doświadczenie nabyte podczas obcowania z tradycyjną, wyborną norweską kuchnią mówi mi, że najlepiej to wszystko jak najszybciej przełykać i równocześnie uśmiechać się chwaląc potrawę i głaskać się błogo po brzuchu.

Gospodarze będą zachwyceni. O ile policzki nie są jeszcze takie złe, to twardy język już niekoniecznie, a oczy to już szczególnie, prawda? I nie mam tu na myśli części ciała gospodarzy 😀

Dobrze jest, gdy jedzeniu towarzyszy mocny alkohol, który złagodzi przykrość spożywania posiłku.

Natomiast kiedy indziej opiszę wrażenia towarzyszące spożywaniu pieczonej polędwicy z łosia, która była…mmm…przepyszna. Ale to później.

Póki co smacznego!

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne