Człowiek jeść musi, inaczej się udusi – śpiewał klasyk. A może inaczej? Cholera go tam wie, ważne, że pasuje do wstępu tekstu (każdy kto pisze na co dzień wie, jaką mordęgą jest wstęp artykułu). W każdym razie kierowany filozoficznym przemyśleniem zacytowanym na wstępie postanowiłem coś zjeść. Szybko, w miarę smacznie i bezboleśnie dla żołądka i kieszeni. Na wszelki wypadek wziąłem apap.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Rzecz jasna mam na myśli śmieciowe jedzenie, które błyskawicznie staje się fundamentem żywieniowym lubinian. Można przekonać się o tym odwiedzając drugie piętro Cuprum Stodoły, oblegane przez fanatyków zdrowego hamburgera i tłustych frytek.
Odmówiłem sobie przyjemności wspierania sieciowych – śmieciowych – restaurantów i postanowiłem wesprzeć lokalnych producentów „junk food”. Jako pomyślałem, tak i uczyniłem.
Każdy, kto stołuje się na mieście od lat wie, że najlepszym śmieciowym żarciem w Lubinie są „jamniki”. Byle jak, byle szybko. Nie ma co narzekać, bo wiedziały gały co brały.
Jako amator i smakosz bylejakiego jedzenia wiem jednak, że takie posiłki nie muszą być pieczołowicie przygotowywane, lecz mają być w miarę zjadliwe, dobrze doprawione, zaspokoić głód oraz wydrenować kieszeń w sposób nie przyprawiający o rozpacz.
Jak wiemy, pod „jamnikami” istnieją dwa paśniki. Jeden, nazywany „po schodkach” i drugi, zapewne wzorowany na gotyckich kościołach punkt “Gotycka budka”, tak go nazwijmy.
Pomyślałem, że zacznę od zjedzenia ekstra hamburgera w paśniku „po schodach”. Niestety zawiodłem się, a może i nie. Przecież to Lubin. Ale ococho, spytacie? Chodzi o upierdolone – bo inaczej nie da się tego określić – stoły, walające się widelce i ulotki. W tym przypadku pojęcie „śmieciowe żarcie” zyskało dosłowny wymiar. To, że lubię zjeść szybko i byle jak nie znaczy, że robię to w chlewie. Podziękował.
Schodzę na dół, do “Gotyckiej budki”, lubińskiego symbolu „junk – food”. Bywalcy pamiętają hotdogowy boom i wielkie kolejki, gdy właściciel tej strzelistej budki wprowadził bodaj pierwszą w mieście maszynę do hot dogów. Na specjalnie umocowany szpikulec przypominający penis nadziewano bułę, do której wpierdziwało się musztardę, keczup lub inny rozcieńczony płyn. Następnie wtykało się w to parówkę i podawało szczęśliwemu klientowi, który momentalnie poczuł się jak na 5th Avenue w Nowym Jorku.
Dziś hot dogowa maszynka odeszła w zapomnienie, a obsłudze jest wszystko jedno, czy kupuje u nich krowa, osioł, czy człowiek – w końcu wiadomo, że dziś główną cechą Lubina i jego mieszkańców jest patologiczna wręcz apatia.
Postanowiłem zaszaleć i spróbować firmowej knyszy za 8,50 zł.
I to był mój błąd oraz początek końca przygody z tą historią “Gotyckiej budki”. Wiem, nie powinienem narzekać, bo dziś nawet mrożone pierogi ruskie z hipermarketu są sprzedawane w niektórych lubińskich lokalach jako „domowe” i ludzie są zachwyceni.
No nie jest dobrze mili państwo, gdy płacicie 8 zł i 50 gr za coś, co na to nie zasługuje.
Otrzymałem suchą bułę- kieszeń, do której nawtykano mnóstwo kapusty pekińskiej i czerwonej. Dodano dwa plastry pomidora oraz trzy niemal przezroczyste plastry ogórka. Wiem co mówię, bo wyjąłem jeden z nich i oglądałem przez niego zamieszczoną na telebimie ofertę kulturalną „Muzy”.
Do tego należy dodać niewielką ilość kukurydzy. Przypadkowo zajrzałem do środka mojej nadknyszy, by zobaczyć, czy zgodnie z jej nazwą jest tam może jakieś mięso. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że tak! Nie wiem, czy thriller związany z poszukiwaniem mięsa w tym posiłku był elementem jego istoty, ale tych kilka trzcinek wrzuconych jakby przypadkowo zakrawa na kpinę.
W tym momencie zrozumiałem, dlaczego takim powodzeniem cieszą się azjatyckie knajpy. I nieważne, co ludzie gadają o rzekomo latających szczurach, sikających do zupy kucharzach, czy smarkających w potrawkę chłopców. Okazuje się, że to wszystko to bzdury. Bo prawda jest taka, że idąc do azjatyckiej knajpy wiesz, że za stosunkowo niewysoką cenę otrzymasz smaczny i sycący posiłek.
Wracając do naszego bohatera, czyli knyszy spod jamników. Niestety. Bez smaku, bez charakteru, bez niczego, co mogłoby zachęcić do ponownego kupna tego „specjału”. Całość polana nie wiadomo czym. Całe szczęście, że podano plastykowy widelec, dzięki czemu uniknąłem jedzenia prosto „z krzaka” co przyprawiłoby mnie o rozpacz i zgrzytanie kamieni żółciowych.
Z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy w tym samym miejscu jadłem soczyste i sycące hot dogi, wzruszające hamburgery i kuszące knysze.
Pewnie chodzą po Lubinie smakosze takiego akurat jedzenia. Sam jestem jednym z nich. Jednak za 8,50 zł mam prawo oczekiwać dobrego śmieciowego żarcia. „Gotycka budka” zawiodła mnie i na pewno będę konsekwentnie unikał jej kulinarnych propozycji.
Knysza, którą zjadłem jest dziś alegorią polskiej kultury: drogo, byle jak, bez smaku i pusto w środku.
Przemek Saracen