W sennej mieścinie Burford dochodzi do morderstw. Ich sprawcą jest mężczyzna, który przed popełnieniem zbrodni systematycznie telefonował do swoich ofiar. Wkrótce w odległym o 200 kilometrów Fennhill schemat zaczyna się powtarzać…
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Początek filmu zapowiadał trzymający w napięciu dreszczowiec. Umiejętne operowanie atmosferą narastającego napięcia, sugestie nieokreślonej tajemniczości i podskórnego strachu. Wreszcie ostrzeżenie przed nieuchronną konfrontacją ze Złem.
Niestety w momencie przeniesienia akcji, film zmienia się w horror, ale dla widza, który oczekiwał od tego filmu czegoś więcej, niż kolejnej wersji laseczki uziemiającej mordercę. W skrócie, bo co będziemy zawracać Państwu głowę: gimnazjalistka Jill ma problem egzystencjonalny polegający na rujnującym kieszeń rachunku telefonicznym. Aby rozwiązać swój kłopot wynajmuje się jako opiekunka dla dzieci lekarzy. Dom łapiduchów jest tak piękny i luksusowy, że z tego punktu widzenia film „Kiedy dzwoni nieznajomy” jest interesującą propozycją dla polskiej służby zdrowia? Gdy nadchodzi wieczór, do rezydencji, w której pracuje Jill dzwoni Nieznajomy. Nie chce wiele, ot, wydaje się, że to kolejny tele-marketer. Nieznajomy chce bowiem krwi dziewczyny. Dochodzi do konfrontacji.
I co z tego. Środki służące budowaniu napięcia irytują. Potem nudzą. Wreszcie śmieszą. Mamy to samo, co w poprzednich w filmach: wykolejeńca o nieustalonej tożsamości, działającego bez motywu, ale piekielnie inteligentnego. Co nie przeszkadza w fakcie, że podobnie, jak w innych klonach, lekko tępawa bohatera bez problemu załatwia bezwzględnego, wyrachowanego sadystę. A sadysta jest, zwróćmy uwagę wyjątkowy: nie zostawia śladów, a więc może latać. W jednej chwili znajduje się w dwóch miejscach. Przewidział, gdzie wieczorem będzie Jill, mało tego, przewidział jej ruchy, a zatem ma w sobie coś z jasnowidza lub jedi. Na końcu okaże się, że jest brzydki, co tłumaczy ukrywanie jego twarzy w cieniu przez niemal cały film.
Wydzieranie absurdów kawałek po kawałeczku jest samo w sobie zajęciem absurdalnym. Uwierzcie mi, pisanie o filmie, który można określić jednym słowem, i to niecenzuralnym, to ciężkie zajęcie. Tak ciężkie, jak obejrzenie filmu „Kiedy dzwoni nieznajomy”. Ot, taki śmieszny horror.
Przemek Saracen