wtorek, 20 maja, 2025
spot_img

Najnowsze

wesprzyj

album fotograficzny

powiązane

spot_img

Zbyszek. Prawdziwa historia, w której bohater ucieka przed samym sobą.

Na lotnisku Newark ląduje samolot z Johannesburga. Ze środka wychodzi Zbyszek. Chwilę stoi, patrzy w niebo. Jest pochmurnie i mży. Twarz Zbyszka jest jakby martwa, jednak za chwilę pojawia się wystudiowany uśmiech. Widzi zbliżającego się brata, który pomoże mu rozpocząć nowe życie w Stanach.

Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy! 

Zbyszek miał krótkie dzieciństwo; pięcioro rodzeństwa, w tym dwójka młodszych, którymi trzeba było się zająć. Ojciec – urzędnik państwowy, wciąż na zebraniach. Matka – księgowa. Rodzice byli surowi, nie ujawniali uczuć. Jak twierdził ojciec – okazywanie uczuć to słabość niegodna mężczyzny. Matka nic nie mówiła – w milczeniu znosiła nieobecności męża, jego pseudo narad u kochanki, kłamstwa i upokorzenia.

Zbyszek różnił się od braci, nie łaził z nimi na wódkę, na dancingi, na podrywy. Chodził po lasach, łąkach, zbierał grzyby. Prowadzał swą jedyną siostrę nad wodę, gdzie leżąc nad zalewem odgadywali najwymyślniejsze kształty chmur. Żył z boku.

Minęła podstawówka, technikum górnicze. Po ukończeniu szkoły upomniało się o niego wojsko. Marynarka wojenna.

Kilka dni przed wyjazdem, bracia zaciągnęli go na dancing do kultowej w Lubinie “Lutni”. Miał poznać dziewczynę, do której będzie pisał, do której będzie miał wrócić. Poznali go z Grażyną. Drobną, piegowatą. Ani ładna, ani brzydka. Jej siostry flirtowały z braćmi Zbyszka. Wymienili się adresami, po czym każde poszło w swoją stronę.

Zbyszek poszedł w kamasze. Zamiast cieszyć się z przydziału do marynarki, on był niezadowolony. Zamiast okrętów desantowych wolał jednostkę zaszytą gdzieś w lesie. Wkrótce do rodziców napłynęły listy gratulacyjne z dowództwa jednostki: syn organizuje życie żołnierskie, wieczornice… Superlatywy.

Jego koledzy często chwalili się listami od swoich dziewczyn, opowiadali o nich. A Zbyszek? Pewnego wieczoru napisał krótki, nieporadny list do Grażyny. Tak na próbę, raczej pod kątem kolegów, niż siebie. Po tygodniu otrzymał grubą kopertę. Drżącymi palcami rozerwał ją. Kilka kartek zapisanych drobnym pismem Grażyny! Gdy skończył, czytał od nowa. I tak całą noc. Zaczęła się niemal codzienna korespondencja. Powstały marzenia i … takie miłe kłucie w sercu.

Po powrocie z wojska Zbyszek poszedł do pracy w Kombinacie. Razem z Grażyną otworzyli sklepik na tzw. osiedlu D. Zamieszkali na lubińskim osiedlu Przylesie. Dostali dwupokojowe mieszkanie, wkrótce zaczęli myśleć o dziecku.

Gdy Grażyna zaszła w ciążę, Zbyszek mało nie zwariował z radości. Miał jednak problem: jak wyrazić swoje szczęście. Przecież mężczyzna nie może okazywać uczuć. W gardle stawały czułe słowa, pochwały brzmiały nieporadnie, serdeczności miały brzmieć zupełnie inaczej… Znalazł na to sposób: czynem potwierdzał swe uczucia: kwiaty, sprzątanie, zakupy w Peweksie.

Nadszedł czas porodu. Zbyszek nie mógł znaleźć sobie miejsca. Miotał się po korytarzu. Po godzinach oczekiwania, z sali wyszedł lekarz.

“Chłopczyk zmarł”- rzekł.

To jest jak w filmie: nic nie słyszysz, nie czujesz, jesteś otępiały, nic do ciebie nie dociera. Jesteś jakby obok. I gdy odzyskujesz przytomność, słyszysz: “Wdały się powikłania. Żona zmarła godzinę temu”. Mieli pobrać się po narodzinach dziecka. Skromnie, bez gości, tylko rodzina…

Zbyszek jakby zapadł się w sobie, skruszał. Wszystko co miał, runęło. Coś w nim umarło. Czy pamięta co było dalej? Wyrywkowo: pogrzeby, dwa naraz, kac – nie wiadomo, czy po jednodniowym przepiciu, czy po tygodniowym. Zapłakaną matkę, która coś do niego mówiła. Obrzygane podłogi w mieszkaniu. Zerwał kontakty z rodziną, znajomymi.

Postanowił wyjechać do Niemiec. Tuż przed wyjazdem nagrał kasetę z pożegnaniem do każdego członka rodziny. Wysłał ją do rodziców. Noc przed wyjazdem spędził na cmentarzu.

Po przyjeździe do Reichu robił co się dało: budowy, sprzątanie, mycie garów, opieka nad niedołężnymi. Za marne grosze. Pracował jak bydlę i żył jak bydlę. Wreszcie załapał się do pracy w piekarni. Osiągnął jakąś stabilizację, wynajął jakieś miarę przyzwoite mieszkanie. Podczas zakupów poznał Barbarę. Sprzątała u Niemca. Była z Dzierżoniowa, ma dwie córeczki, jest po rozwodzie. Wymienili się telefonami. Spotykali się coraz częściej. Zbyszek jakoś wyszedł na prostą – schludnie ubrany, jakoś tak rozpromieniony, pewniejszy siebie. Trzeźwy. Czasem Baśce zdawało się, że za tym wszystkim kryje się jakaś tragedia, jednak nie pytała.

Pięć lat po wyjeździe Zbyszka, rodzice otrzymują list. Pierwszy czyta ojciec. Bez słowa podaje go żonie. Po chwili starsza już kobieta przyciska list do piersi. Uśmiecha się błogo. Jej ukochany Zbyszek mieszka w RPA z żoną i dwiema przybranymi córeczkami. Jest sztygarem w jednej z kopalń. Mają dom, służącą. Dobrze zarabiają. Basia spodziewa się dziecka! List krąży po rodzinie. Wszyscy odetchnęli – wreszcie Zbyszkowi powiodło się.

A on sam? Czuł nadzieję i paniczny strach. Im było bliżej do porodu, tym bardziej bał się. Próbował się maskować, ale tylko osiwiał. W wieku 40 lat. Choć opiekował się Basią jak mógł, przed oczami stawała mu Grażyna i lekarz-położnik.

Nadszedł czas. Poród był długi. Zbyszek zaczął już godzić się z najgorszym, gdy podeszła pielęgniarka i zaprowadziła go do sali.

Basia trzymała na rękach dziecko. Syn. Syn! Syn! Syn! Zbyszek rozpłakał się. Wszystkie złe wspomnienia pękły, uciekły. Gdy wypłakał się spojrzał czule na żonę. Nigdy tak na nią nie patrzył. Pogładził po włosach. Położył głowę na jej piersi. Wpatrywał się w syna. Baśka zdała sobie sprawę, że ma tak naprawdę dwóch chłopców.

Mały Robert chował się szczęśliwie. Gdy skończył dwa latka, źle się poczuł. Przez parę dni został w szpitalu, na badaniach. Rodzice miotali się po szpitalnych korytarzach. Wreszcie podeszła lekarka. Poprosiła Barbarę, by usiadła. Pielęgniarka dała jej coś do picia (później okazało się, że to środek uspokajający). Lekarka rzekła, że wykryto u chłopca nowotwór. Baśka wybuchła histerycznym śmiechem. Z zaciśniętych oczu popłynęły łzy. Zbyszek poczuł, jakby ktoś rozpłatał mu głowę.

Po szkole, jak zwykle, przyszły dziewczynki. Zobaczyły Zbyszka, jakby zmartwiałego i matkę bezgłośnie mówiącą coś do siebie i jakby odpychającą kogoś niewidzialnego.

Leczenie podjęto szybko. Wkrótce nastąpiła poprawa. Jednak w tym czasie zaczęła rozpadać się rodzina. Zbyszek stracił wiarę we wszystko: w boga, w przyszłość. Wypełzły z niego wszystkie złe cechy. Coraz częstsze kłótnie, złość wyładowywana na dziewczynkach, poniżanie żony, wyzwiska.

I tylko przed synem udawali kochające się małżeństwo.

Kiedyś, po powrocie z pracy Zbyszek zastał pusty dom. Znalazł kartkę: “Nie szukaj nas”.
Nienawiść to straszne uczucie. Zabija rozum, wypala, wciąga innych. Gdy przychodzi opamiętanie, jest za późno.

Zbyszek zaczął walczyć z Barbarą. O wszystko. W sprawie rozwodowej wywlekali najintymniejsze szczegóły. By się upokorzyć, poniżyć. I tylko przestraszone dzieci nic nie rozumiały.

Zbyszek został sam. Wyrokiem sądu dziewczynki i Robert zamieszali z matką. Chłopiec mógł widzieć się z ojcem tylko przez jeden weekend w ciągu dwóch tygodni.

To wtedy Zbyszek odkrył Internet. Rzucił się w wir sieciowych przyjaźni. Pisał listy, których nigdy wcześniej nie odważył się napisać. Na internetowych stronach towarzyskich szukał kobiet o imieniu Grażyna.

Robert skończył 10 lat. Zbyszek postanowił, że już czas, by dziadkowie poznali swojego wnuka. O dziwo, Baśka wydała zgodę na wyjazd małego do Polski.

Matka Zbyszka biegała od okna do okna. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Przycupnęła, by odetchnąć. Obok, stał jej mąż. Rozległ się dzwonek. W drzwiach stał Robert ze Zbyszkiem. Szczęście matki nie miało końca. Na przemian tuliła to syna, to wnuka. Wreszcie Zbyszek podszedł do ojca. Podał mu dłoń. I wtedy ojciec, którego nie złamała wojna, piekło w Bieszczadach, “pękł” – łapczywie objął syna i płakał.

Nazajutrz Zbyszek poszedł na cmentarz. Nie miał odwagi pójść na grób pierwszego syna. Pół dnia spędził przy mogile Grażyny. W ciągu miesiąca pobytu w kraju udało mu się stworzyć mit szczęśliwej rodziny.

Kilka miesięcy po dwunastych urodzinach Robert wylądował w szpitalu. Nowotwór wrócił. Rok później chłopiec nie żył. Umierał świadomy.

Zbyszek napisał maila do brata w Stanach. Zostawił wszystko, wyjechał.

Na lotnisku Newark ląduje samolot…

Autor

  • Przemysław Saracen

    Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

    View all posts

 

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Więcej od Autora