Reżyserski styl Petera Berga przypomina ten, który chciał osiągnąć George Lucas.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Bardzo lubię ten styl będący połączeniem superprodukcji z kameralnym filmem na granicy dokumentu. Oczywiście nie zawsze się to udaje, ale z każdym filmem Berg pokazuje, że wspina się na szczyt i z chęcią obejrzałbym jego werjsę „Gwiezdnych Wojen” lub „Indiany Jonesa”.
Kto oglądał „Królestwo”, „Ocalonego”, czy najnowszy „Deepwater Horizon” wie o czym mowa. Świetne, imponujące i dynamiczne blockbusterowe sceny zestawione z paradokumentalnymi ujęciami. Uwagę zwracają zbliżenia detali oddające emocje bohaterów, dzięki czemu filmy zyskują nie tylko na oddechu, ale stają się ludzkie.
„Deepwater Horizon” opowiada historię katastrofę platformy wiertniczej o tej właśnie nazwie. Rzecz stała się w 2010 roku i była największym jak do tej pory wypadkiem w tej branży. Pożar platformy widać było z odległości blisko 80 km zatem wyobraźcie sobie, jak to to musiało wyglądać.
A zatem film katastroficzny. Co przychodzi nam na myśl? Film „2012”. „Pojutrze”. „San Andreas”. Tytuły tyleż widowiskowe, co głupie. A może norweska „Fala„, czyli film opowiadający o katastrofie lokalnej, bo ograniczonej do najpiękniejszego fjordu? Hmmm, przy całej sympatii dla skandynawskiego kina trzeba przyznać, że to film nieudany. Nudny.
Tak sobie myślę, że kino katastroficzne opiera się w dużej mierze na proporcjach. Jeśli uda się je wyważyć, powstaje dzieło może nie wybitne, ale na pewno zajmujące.
W każdym razie Berg stanął przed nie lada wyzwaniem, bo jak pokazać masowemu widzowi stosunkowo niedawną śmiertelną tragedię bez nadużycia idiotycznych chwytów rodem z filmów Emmericha? Jak pokazać masowemu widzowi ogrom tragedii bez szaantażowania nas egzaltacjami bohaterów?
Myślę, że wybrana przez twórców droga jest najlepsza z możliwych, choć wyniki finansowe filmu pokazują inaczej.
Postaci są tu zarysowane na tyle, na ile jest to potrzebne do zarysowania konfliktu i pokazania istoty pracy na platformie wynajmowanej przez BP. Musimy bowiem wiedzieć, że nie jest to klasyczna platforma wiertnicza, ile maszyneria przygotowująca złoża do wydobycia. A zatem dotarcie do złoża i przygotowanie do eksploatacji. Robota najgorsza z możliwych, bo nie wiesz, kiedy coś nie pierdolnie.
W filmie mamy do czynienia z klasycznym dla gatunku typem postaci: ofiarnego przywódcy (tu kierownik platformy zwany „Mr Jimmy” w wykonaniu Kurta Russela), pieprzonego kapitalisty, którego mamy zamiar zatłuc za jego dążenie do „succes story” (świetny John Malkovich), czy rzecz całą pokazaną z perspektywy trybika, robola zwykłego, którego perspektywa ograniczona jest do „tu i teraz” (Mark Wahlberg).
Jak zapewne domyślacie się, katastrofy można uniknąć, gdyby nie to cholerne kapitalistyczne dążenie do wyników za wszelką cenę. I tak się staje. Czynnik ludzki, a szczególnie pycha, poczucie władzy i naciski z góry sprawiają, że dochodzi do czegoś, czego można było uniknąć.
Dochodzi do wypadku. Potężne ciśnienie, z jakim eksploduje złoże to nic w porównaniu z niszczącą siłą metanu.
Eksplozja, która w jego wyniku następuje uwalnia piekło, z którego każdy próbuje uciec.
Chaos. Panika. Bezradność. To chyba najgorsze. Gdy nie możesz nic zrobić, choć wiesz, że sytuacja, w której znajdujesz się była do uniknięcia.
I głównie o tym jest ten film. O beznadziejności i zwierzęcej próbie przetrwania. O tym, jak bardzo nasze życie zależy od splotu niezależnych od nas okoliczności.
Berg podporzątkował wszystko katastrofie. Jej niszczącej sile zdmuchującej marzenia, plany, życie, nadzieje i radości.
W „Deepwater Horizon” nie znajdziecie akcji jako takiej. Próżno tu szukać bohaterskiego przywódcy, który prowadzi grupę do celu. Nie miejcie nadziei na cudowne ocalenie. Na pełne patosu przemowy, czy niesamowite akrobacje bohaterów. Nic z tego. Tu ludzie po prostu chcą przeżyć. Nic więcej.
Znajdziecie się w centrum prawdziwego piekła. Sposób, w jaki pokazano tę katastrofę bije na głowę wszelkie tego typu produkcje. Kapitalnie zmontowane, sugestywnie pokazane, stawiające nas dosłownie w centrum kataklizmu ujęcia robią wrażenie.
„Deepwater Horizon” nie zaznaczy się na trwałe w historii kinematografii, a i pewnie w pamięci większości widzów.
Niemniej jest to film, który warto obejrzeć, aby po raz kolejny przekonać się do czego doprowadza gospodarczy egoizm.
No i te zdjęcia. Rewelacja. Jeszcze nigdy filmowa katastrofa nie wyglądała tak rzeczywiście.