Nieżyjący już Prof. Łukaszewski opowiadał, że robił kiedyś badanie wśród biednych rodzin ze Śląska, pytając dzieci, co dla nich znaczy dorosłość. Okazało się, że być dorosłym, to „pić i bić”, dzieciństwo zaś wiązało się z byciem bitym i zakazem picia alkoholu.
Każdy z nas ma chyba własną definicję dorosłości.
Dla mojej nastoletniej córki dorosłość to więcej przywilejów i więcej obowiązków. „Nie chcę być dorosła” dodaje z wahaniem.
Moja perspektywa jest ukształtowana przez pacjentów. Dla mnie dorosłość to odpowiedzialność za swoje emocje, potrzeby, granice, decyzje i konsekwencje działań, ale bez nadmiernego obciążenia poczuciem winy, ze zgodą na błędy, straty, porażki i gafy.
Jej przeciwieństwem jest nadzieja, że ktoś inny się tymi wszystkimi obszarami zaopiekuje i zdejmie z nas odpowiedzialność.
W funkcjonowaniu osób, które utknęły w tej dziecięcej perspektywie, dominuje skarga, rozpacz, koncentracja na własnej bezradności, ale też złość na tych, którzy na skargę nie odpowiadają ratunkiem.
Bardzo często takie osoby źle się czują, gdy odniosą sukces, w okresach spokoju, gdy coś im się uda, albo gdy są w relacji dobrej „po prostu”. Bo to tak, jakby ich dobrostan uprawomocniał odebranie im opieki i pozostawienie na pastwę losu. Jakby tylko drama mogła im zapewnić zainteresowanie i sympatie otoczenia. Kryje się za tym głębokie przekonanie, ze same w sobie nie są warte miłości czy sympatii.