Wszystko jest połączone czyli jak zacząć pisać scenariusz – radzimy

Zacznij od pomysłu, historii, która ma rzucić na kolana producenta. To jemu mają się pojawić w źrenicach miliony złotych, które przyniesie twój scenariusz. Oczywiście w Polsce to nie funkcjonuje, bo wystarczającą jest umiejętność robienia laski i noszenia teczki, ale przyjmijmy roboczą tezę, że jesteśmy w normalnym kraju.

Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy! 

A zatem historia. Jeśli nie jest ciekawa, nawet dla ciebie, twój tekst nie wypali. Po prostu. Musi być pomysł, który „trafi”. Jeśli czytelnik nie będzie ciekaw, co wydarzy się na następnej stronie- masz problem. Big problem.

Jednak choćby historia była intrygująca jak diabli, by widz został porwany, musi być bohater. To przyciąga widza, sprawia że tłuszcza szaleje na punkcie filmu.

Zawsze są problemy z tworzeniem bohatera. Co zrobić, by był wiarygodny?

Od dawien dawna jest tak, że pojedynczy przypadek przyciąga. Więcej; staje się sztuką! Jest wiele sposobów tworzenia postaci. Można czytać psychologiczne książki, położyć się na tydzień w domu wariatów, podglądać sąsiadkę. Jednak najlepsza jest metoda „na leniucha”- tworząc pojedynczy przypadek, oprzyj go na sobie! Włóż w budowanie postaci swoje małe „momenty”: marzenia, fascynacje, prawdy, upadki, wady, zalety. Wtedy możesz dowolnie modyfikować postać, bo masz „kościec”. Jeśli to uwzględnisz, będziesz wiarygodny. Publika to kocha. Intelektualne płycizny są może i dobre, ale i tak tłuszcza kupi cię za to, że twój bohater po prostu kipi życiem. Tak przy okazji: nie zdradzaj od razu wszystkiego. Niech masy cierpią. Niech stopniowo odkrywają prawdę o bohaterze. Inaczej cię zajebią.

Każda scena musi być ważna. Jeśli uznasz, że nic nie wnosi do całości, a mimo to zostawiasz ją w tekście, gorze tobie! „Rozkładaj” sceny. Zobacz co robi Tarantino; dzieli sceny na „podsceny”. Głównemu konfliktowi towarzyszy szereg małych, których rozwiązanie prowadzi do rozwiązania intrygi. Zajebiste. A przecież Tarantino to naturszczyk.

Stwórz podtekst. Jeśli musisz pokazać parę zakochanych, niech nie mówią o swoich uczuciach, bo to nuuuudne! Niech wyzywają się, niech niemal walczą z sobą, ale w ich oczach, ruchach niech będzie ledwo skrywane pożądanie. O.

Musisz stworzyć wiarygodne otoczenie. Tylko wtedy widz kupi choćby najbardziej absurdalne rozwiązanie. Wia-ry-god-ność. Realia. Brak wiarygodności sprawia, że twój tekst jest do wyjebania.

Dialog. Jeśli już chcesz go użyć, rób to oszczędnie. To film, kurna! Jeśli coś, można pokazać, zamiast przedstawić w dialogach- pokaż to!!! Przypomnij sobie ulubiony film. Jaką scenę pamiętasz? Mówioną? Eee, bez kitu. Pamiętaj: dialog musi być oszczędny, musi określać postać. Dresiarz nie mówi „ą, ę”, profesor nie bluzga w trakcie wykładu. Dialog musi być interesujący. Ma podać informację tylko wtedy, gdy inaczej nie da się.

Nigdy nie zapominaj o bohaterze. Co go napędza? Dlaczego robi to, co robi? Mocna presja na bohaterowicza, zwroty akcji, ostro zarysowany konflikt napędza akcję, wzmaga dramaturgię i nie daje spać producentowi. No i ludożerka to lubi. Czyli dokładnie odwrotnie, niż w polskich serialach. Pamiętaj o milionach zysku, które ma przynieść twój tekst.

Samo pisanie jest łatwe. Problem jest na początku. Gdy budujesz akcję, tworzysz postaci, wypełniasz je życiem. To zaczyna się w umyśle, potem są notatki na serwetkach, meblach, papierze toaletowym. Wielu tekściarzy ma problem: za jednym zamachem chcą stworzyć dzieło. No nie da się. Samo pisanie to w zasadzie ostatni etap.

Całość jest zatem gorsza niż ból zęba i rwanie go bez znieczulenia.

A najgorsze jest to, że nie masz pewności, czy ktoś to kupi.

Smutna refleksja: pisanie scenariusza to w zasadzie przepisywanie poprzednich wersji. Nawet nie zauważysz, gdy pierwsza wersja twego skryptu zmieni się w czterdziestą drugą. Gdy skończysz pisać i wyślesz tekst do producenta, znajdź sobie jakiś sposób na życie.

Czekając na telefon możesz dostać paranoi.

Powodzenia!

Przemek Saracen

P.S. Kim jestem, że śmiem dawać Ci rady? Może przekona Cię to, że znalazłem się w finale polskiej edycji międzynarodowego konkursu scenariuszowego o nagrodę Hartley – Merill  za mój tekst „Czas ludzi cienia”.

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i publicysta, kreator opinii. Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Przewodniczący jury lokalnego festiwalu filmowców amatorów. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne

Najnowsze

Zobacz również
Powiązane

Jak się fałszuje listy poparcia list wyborczych – krótki poradnik

W 2020 roku dowiedzieliśmy się, że podczas wyborów prezydenckich...

Kryzys klimatyczny. Czy przekroczyliśmy punkt krytyczny? Badania wskazują, że tak.

Niepokojące odkrycia oparte na zapisach temperatury zawartych w szkieletach...

Florencja Północy, perła baroku, stolica kultury i wolności. Drezno. [76 zdjęć]

Florencja Północy, miasto baroku, kolebka kultury. Przepiękna starówka i...