poniedziałek, 17 marca, 2025

Wspieraj Autora na Patronite

Lato 2025

Najnowsze

album fotograficzny

powiązane

Skoki w Trondheim czyli herbatka z prądem w dobrym towarzystwie

Tydzień przed zawodami zajrzałem na skocznię, by zobaczyć, w jaki sposób organizatorzy zamierzają zdobyć śnieg. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że ta zima była najłagodniejsza od wielu, wielu lat. Dość powiedzieć, że lokalne służby drogowe zamiast odśnieżać drogi wewnętrzne dzielnicy Kolstadt sprzątały ulice pyląc przy tym niemiłosiernie. A to przecież marzec, środek zimy!

Skocznia na Granasen to dosyć przestarzały ośrodek sportów zimowych. Wkrótce ma to ulec zmianie, gdyż kosztem blisko miliarda koron miejsce to ma być gruntownie przebudowane, a dwie skocznie, które widzicie zostaną zlikwidowane i zamiast nich mają powstać supernowoczesne obiekty.

Znając Norwegów będzie to zwykły, lecz zachwycający w swej prostocie i harmonii z przyrodą obiekt. No nie poradzę, ale jakimś cudem Skandynawowie umieją budować takie rzeczy. Kto widział na własne oczy operę w Oslo doskonale wie o czym mowa.

Wróćmy do skoków. Jeszcze tydzień przed zawodami były tu śladowe ilości śniegu, a słońce szczuło jak diabli. Wszyscy zastanawialiśmy się, w jaki sposób tubylcy zamówią odpowiednią do zawodów pogodę. Domknięciem namysłów było stwierdzenie, że skoro Norwegowie zapewnią właściwą aurę to tak będzie i już, co i tak dużo mówi o charakterze tego narodu.

No nieważne, tymczasem postanowiłem wejść na szczyt dużej skoczni, Muszę tylko poczekać, aż skończy się trening lokalnych juniorów skaczących regularnie po 90 metrów. Rozglądam się i… no cóż. Skąd oni wezmą tyle śniegu to nie mam pojęcia. No ale to nie mój problem. Jest nim teraz wejście na szczyt dużej skoczni. Wchodzę zatem. Krok po kroku. Oczywiście nikt mi nie zabrania wejścia, nie pyta z pianą na ustach co tu robię, nie przegania mnie. Norwegia.

Wchodzę w końcu na górę i patrzę na panoramę Trondheim, co jest widokiem wspaniałym. Wydobywam oddech ulgi i napawam się przestrzenią. Po mojej lewej stronie Grakallen, przede mną miasto z fjordem w tle, a po prawej droga na Melhus.

Pode mną… Noż k… mać! Jak ja teraz zejdę! Nogi mi cierpną, zaczynam się bać i klnę się w myślach. Trzeba zejść. Skoczek ma fajnie, odbija się i po kilku sekundach jest na miejscu. A ja muszę zejść! Przyklejam się do poręczy i drobię kroczek po kroczku. Wcześniej wyskrobałem tylko w najwyższym miejscu informację, że tu byłem i ruszam w dół. Ech, więcej tego nie zrobię. Powoli udaje mi się zejść, mam drżące nogi. Wracam do domu i czekam na dzień zawodów.

Kupuję bilet na turniej. Koszt: 300 koron. Chłopaki śmieją się, bo oni mają za darmo. Jak to?! Tak to; na Solsiden DNB Bank rozdawał wejściówki swoim klientom.

Nadszedł dzień zawodów, ruszam na Granasen. Im bliżej, tym gęściej. Parking zagęszcza się, wszędzie morze samochodów i ludzi. Chaos taki, że przechodzę bez okazania biletu. Docieram na widownię, gdzie znajduję znajomych. Rozglądam się. No jednak nie jest nas tylu co poprzednio, ale i tak nie jest źle. I nawet śnieg się odnalazł.

Same zawody to atmosfera pikniku. Muzyka, dj, termosy z kawą na sterydach itd. – to sprawia, że sportowa rywalizacja schodzi na drugi plan, gdzieś tam mignęła mi jedynie wiadomość, że niemiecki skoczek pobił rekord skoczni wynikiem 141,5 m.

Na nieszczęście w czasie drugiej serii leje deszcz, jednak zawody trwają nadal – udało się doprowadzić je do końca.

Nie pamiętam pierwszej trójki, bo tak po prawdzie nie poszedłem tam ze względów sportowych. Póki co trzeba po ciemku trafić do auta. A wokół ludzkie mrowie i ślisko. Cholernie ślisko. Do tego tradycyjny norweski rozgardiasz, krótko mówiąc chaos pełną gębą.

Ale i tak warto było. Mimo iż nie było jakichś sportowych uniesień, a pogoda nas nie rozpieszczała, to kibice stworzyli atmosferę pikniku do tego stopnia, że nie czuć było jakiejkolwiek dramaturgii właściwej dla zawodów. Może to i dlatego, że same zawody w Trondheim nie były konkursem w ramach wyścigu do kryształowej kuli, a jakimś jakby wyjętym z kontekstu turniejem o… w sumie nie pamiętam o co. 

Pamiętam tylko piknik, którego atmosfera udzieliła się również skoczkom 😀

A was zapraszam do obejrzenia galerii:

Autor

  • Przemysław Saracen

    Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

    View all posts
Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Popularne