Jeśli po przeczytaniu tytułu podejrzewacie, że dla poszerzenia grona odbiorców tym razem Jack Reacher jest bohaterem jakiegoś płochliwego romansu ze skomplikowaną tajemnicą rodzinną w tle to… no, nie aż tak. Ale tradycyjnie, jak już od kilku lat możemy sobie ponarzekać, że naprawdę dobre powieści Childa, to już były. A teraz, gdy się postarzał i pisze z bratem to jest już nie aż tak.
Co nie zmienia faktu, że gdy (jak co roku) pojawia się nowy tom to się przysysam i wciągam w tempie, jaki rzadko mi się chce utrzymywać, wchłaniają cokolwiek. I zwykle już po dobie jest po wszystkim. I znowu tak było. Czyli niby narzekam, ale wciąż mi się chce i wciąż mnie bawi.
A czym bawił tym razem? No, panowie Childowie doszli do wniosku, że dawno nie było wspominek o Reacherze w wojsku i dostaliśmy fabułę z 1992 r. Czyli licząc tylko powieści to chronologicznie druga fabuła. Pierwszy jest „Nieprzyjaciel”, który kończy się degradacją z majora na kapitana a tu w drugiej mamy śledztwo, które Reacher dostaje, bo jest pariasem z kartoteką do ewentualnego odstrzału. Ale Jacka nie jest przecież łatwo ani odstrzelić ani zniechęcić. I, choć jest tu niewiele po trzydziestce po prostu robi swoje.
Panowie Childowie sprytnie planując ten tom doszli do wniosku, że dla wielu będzie to pierwszy „Reacher” po wciągnięciu się w serial, a tam przecież jest (w drugim sezonie) sporo reminiscencji z wosjka i jest też przede wszystkim praca drużynowa, więc tu dostajemy i wojsko i Reacher ma ekipę. Niższy próg wejścia dla nowych. Sprytne.
Sama fabuła zaś. Jest ok, choć można w niej pokazać palcem kilka sporych dziur fabularnych. Ale z drugiej strony, ten przyjemny dreszczyk retro, gdy bohaterowie używają faksów, pagerów, długo czekając na jakieś proste dane. No, po prostu, jak jakieś zwierzęta…