Po obejrzeniu filmu “Gierek” mam pewność co do jednego: ani ten film nie jest tak dobry, jak chcieliby jego twórcy, ani tak zły jak chcieliby jego krytycy. Jest za to kuriozum, jakiego dawno nie widziano.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Łatwo powiedzieć, że w tym filmie złe jest wszystko. Scenariusz, reżyseria, zdjęcia, aktorstwo, muzyka, zgodność z realiami, no wszystko. Tyle, że nie do końca.
Najpierw kilka słów wyjaśnienia nt. mojego podejścia do filmów tzw. biograficznych. Oczywiście ważna jest zgodność faktów przedstawionych w filmie z tym, co faktycznie się działo. Ok. Tylko widzicie, film fabularny nie jest filmem dokumentalnym i pewne przekłamania, pominięcia itd. służą dobru większemu, jakim jest przekazanie ducha czasów, podkreśleniu siły/słabości bohatera, a może po prostu konstrukcji opowiadanej historii.
I ok, po to mamy odpowiednie narzędzia, by zweryfikować snutą na ekranie opowieść ze stanem faktycznym.
Mamy też podejście służące powstaniu legendy. I tam fakty służą jako punkt wyjścia do szerszej historii mającej na celu wykreowania wizerunku wybranej przez twórców postaci. Weźmy takiego “Najmro” na przykład. Oczywiście, że film taki zwykle nie ma zbyt wiele wspólnego z historią, ale jak wspomniałem wcześniej: od tego macie internet, by nie tylko oglądać kotki, ale zweryfikować informacje.
I właśnie ten koncept stworzenia legendy kołatał mi się po głowie podczas oglądania “Gierka”. Inna sprawa jak to wyszło i tym zajmiemy się na chwilę, ale wróćmy do idei tego filmu.
Żyjemy w czasach bez wartości. W kraju, w którym idee mieszają się tworząc jakieś pokraczne zaklęcia bez żadnego znaczenia. Politycy są bezkarni, a media od dawna nie służą informacji, lecz są stroną w politycznych wojenkach.
Ludzie pracy zostają pozostawieni sami sobie, a młode pokolenie już na starcie ma po prostu… jakby tu powiedzieć… ma przejebane. Owszem, mamy demokrację, liberalizm, otwarty rynek pracy i możliwość wyjazdu do dowolnie wybranego kraju. No żyć nie umierać.
Tylko co z tego, skoro większości z młodych ludzi nie stać będzie stać ani na średniej klasy nowy samochód, ani na kilkudziesięciometrowe mieszkanie o domu nie mówiąc. Ba, męczą się na śmieciówkach, które nie dają poczucia stabilizacji.
Jedynym wyjściem staje się wyjazd do państw, które pomagają swoim obywatelom w najprostszych socjalnych sprawach bez ingerowania w swobody obywatelskie i ekonomiczne. Wystarczy pojechać do Niemiec, by się o tym przekonać.
I nagle ci młodzi dowiadują się, że kilkadziesiąt lat temu w tej, socjalistycznej Polsce było troszkę inaczej. Owszem, wolność była czymś, o czym można było marzyć, wyjazd na tzw. “Zachód” przypominał drogę przez mękę, o ile był w ogóle możliwy, rynku medialnego nie było, ale widzicie – była dobrze zorganizowana komunikacja międzymiastowa, a mieszkania dostępne dla górnika i nauczycielki. Umęczona II wojną światową i zamordyzmem Gomułki Polska zyskała oddech i mogła wziąć rozbieg do skoku gospodarczego i obyczajowego.
Żeby było jasne – było to możliwe w realiach, jakie wtedy były, a nie były one sprzyjające. Siedzący nam na plecach radziecki niedźwiedź oraz stacjonująca w kraju Armia Radziecka. System polityczny skupiony wokół najgorszych cech ludzkich, gdzie w wyniku piętrowych intryg wynoszono do władzy ludzkie kukiełki tylko po to, by w przypadku jakiejkolwiek niezależności strącić go w niebyt ale tak, by potencjalni następcy nie myśleli o tworzeniu samodzielnej polityki. Nie, nie mówię o PiS.
I w tym momencie na polityczną scenę wkracza Edward Gierek. Człowiek, który pcha Polskę do przodu, a po latach staje się legendą i punktem odniesienia. Tyle w skrócie, a ja zachęcam was do sięgnięcia po ogólnie dostępne materiały historyczne.
Każda społeczność, każdy naród potrzebuje opowieści budujących własną tożsamość oraz kierunkowskaz pokazujący kim możemy być. Nie może być tak, że rzuca się nas w kompletnie nową rzeczywistość bez żadnej próby wytłumaczenia dlaczego to, co było kiedyś było okropne, a to co będzie teraz to wspaniałości nowej ery. No nie. Na wiarę to można przyjąć Biblię, a i tak jest z tym coraz gorzej.
Coraz więcej ludzi nie rozumie, dlaczego państwo nie może zapewnić swoim obywatelom usług publicznych na poziomie np. Niemiec, czy choćby Czech. Zaczynają mierzić nas politycy sławiący zalety kapitalistycznego państwa, w którym bezwzględne korporacje kierują się jedynie żądzą zysku, a media są częścią kapitału opowiadającego się po stronie właściciela lub organizacji politycznej, która zapewni mediom odpowiednie warunki funkcjonowania.
Potrzebujemy legendy o przywódcy, który myśli ludźmi – nie żądzą władzy za wszelką cenę. I na tę potrzebę chciał wg mnie odpowiedzieć “Gierek”. Niestety nie był w stanie.
Nie roztrząsajmy teraz zgodności fabuły z faktami. Nie zastanawiajmy się, czy aktorzy odtwarzający postaci historyczne byli do nich podobni. Nie o to chodzi. Chodzi o to, czy jesteśmy w stanie stworzyć legendę Edwarda Gierka. Czy jesteśmy w stanie stworzyć film superbohaterski, jak mówią szyderczo o tym filmie co poniektórzy krytycy.
Niestety. Nie jest to ani film “superbohaterski”, ani tworzący podwaliny pod legendę człowieka, który chciał uzależnić Polskę od Rosjan na tyle, na ile mógł i popchnąć cywilizacyjnie Polską Rzeczpospolitą Ludową.
Największym moim zarzutem wobec tego filmu jest brak kręgosłupa. O tym, o czym mógł być ten obraz dowiadujemy się dopiero z napisów końcowych. Nie świadczy to dobrze o twórcach.
Nie widzimy dzieciństwa pierwszego sekretarza, jego młodości i życia w biedzie, z której chciał się wyrwać. Nie widzieliśmy tej traumy jego i otaczających go ludzi, którzy z piekła II wojny światowej wpadli pod sowiecki trep i rękę Gomułki.
Brak jest bohatera. Człowieka, który z nikogo staje się kimś. Owszem, popełnia po drodze wiele błędów, ale kibicujemy mu. Widzimy co zastał, ale widzimy też co się dzieje po jego dojściu do władzy. I widzimy, że to nie wszystko, że on chce czegoś więcej.
Na przekór towarzyszom i Sowietom. W zasadzie na przekór całemu politycznemu światu, który przyglądając się szamotaninie Gierka początkowo patrzy z uznaniem, by wkrótce dobrotliwe pogłaskać go, poklepać po plecach i odesłać tam gdzie jego miejsce. Rozumiecie towarzyszu, fajnie było patrzeć jak bijecie po nosku miszę, ale wiecie, rozumiecie, wracajcie na swoje miejsce. Bo jak nie wrócicie, to przestanie być miło.
I takiego “Gierka” chciałem. Gierka, którego można było przygnieść, ale nie złamać. Takiego, któremu jak przyjebiesz, to on się obliże, uśmiechnie zawadiacko, wstrząśnie ramionami, a i tak zrobi swoje. Gierka, który przyczynił się do poprawy losu milionów polskich rodzin uważających go za dobrego przywódcę. I z drugiej strony politycznego bankruta porywającego się z motyką na słońce. Albo Ikara, który w swojej pysze zbyt wysoko poleciał.
Niestety film “Gierek” okazał się nieporozumieniem na tak wielu płaszczyznach, że nie wiem od czego zacząć.
Może od pomysłu na kształt filmu? Hmmm… Czy twórcy w ogóle wiedzieli, o czym ten film ma być? Czy wiedzieli jak przekazać widzowi historię napisaną w sumie nie tak złym scenariuszu? Dawno nie byłem tak zdezorientowany podczas oglądania jakiegokolwiek filmu i jest to wina zarówno przyjętej – ZŁEJ – formuły filmu oraz katastrofalnej reżyserii.
Przyznam, że założenie nie było takie do końca złe. Mamy ambitnego komunistę, który ściągnięty z jakiegoś Sosnowca chce dokonać skoku cywilizacyjnego i gospodarczego. Choć chce dobrze a naród go w jakimś sensie kocha, to pada ofiarą dwóch spisków – partyjnego oraz bankowego. Zadłuża kraj, popada w niełaskę towarzyszy partyjnych, zostaje aresztowany oraz internowany. Kończy jak każdy przywódca, który próbuje wybić się na “niepodległość”.
Brzmi to jakoś prawda? Tylko to wykonanie. Przez całe pięć dni, w trakcie których oglądałem ten film zastanawiałem się co to jest? Czy to jest jeszcze telenowela przechodząca w dramat? Czy już farsa? Czy ten film ma jakąś myśl przewodnią? Co możemy powiedzieć o bohaterze i problemach, z jakimi się boryka?
Ktoś zauważył, że “Gierek” poległ już na etapie preprodukcji i chyba tu należy szukać przyczyn niepowodzenia. Formuła filmu jest tak popierdolona (bo inaczej nie mogę tego nazwać), że nie można odbierać tego filmu ani poważnie, ani niepoważnie. To raczej kuriozalne przedstawienie, w trakcie którego widz chce uciekać w ciągu pierwszych trzydziestu minut. A przecież im dalej tym “lepiej”.
Mamy tu do czynienia z czymś niebywałym, czego nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem. Po prostu nie mam pojęcia jak w roli Edwarda Gierka, człowieka pełnego charyzmy, zdecydowanego – no lidera swoich czasów obsadza się człowieka nie potrafiącego grać!
Nie mam nic do Michała Koterskiego odtwarzającego rolę “Pierwszego”. Nie jego wina, że aktorsko leży i nawet nie kwiczy. Dziwi mnie, że ktoś, kto wyłożył niemałe pieniądze na realizację “Gierka” zaakceptował do tej roli kogoś, kogo umiejętności wystarczą na polsatowskie wieczory kabaretowe, bo to jest ten poziom, a raczej jego brak. To jednak nic przy tym, co za chwilę zobaczymy przy największym złolu tego filmu. Generale Jaruzelskim.
Pomysł na tę postać jest tak kuriozalny, że w pewnym momencie aktorskie nieumiejętności Koterskiego przestają być istotne. To jest ten poziom absurdu, że kiedy to widzisz jesteś po prostu bezradny. Patrzysz na ekran i nie wierzysz, że to się dzieje. No nie wiem jak to ocenić… Unoszę bezradnie ręce.
O Małgorzacie Kożuchowskiej w roli Gierkowej, której kwestie ograniczają się jedynie do wyłkanego “E-eedziu” albo “zjedz zrazy” to już nie ma co wspominać. Podobnie jak o tych klaunach z bezpieki. To jest po prostu poziom przeskakujący nawet Vegę, a przecież wydawało się, że to niemożliwe.
Jest przy tym “Gierek” nijaki. Cholernie nijaki. Nie dość, że nie jesteśmy w stanie powiedzieć, co tu się przed momentem odje*ało, przepraszam – zadziało, to jest to w tym swoim wewnętrznym bałaganie tak niespójne, nieatrakcyjne, że aż nijakie. Tak męcząco nijakie.
I kiedy tak sobie myślę, jak ocenić ten film to nie wiem. Zwyczajnie nie wiem. Jest to takie filmowe kuriozum, że nie ma właściwej skali, by go ocenić. Nawet nie bardzo mam do czego to przyrównać, a jedyne co przychodzi mi do głowy to jakaś nieporadna kopia “Borata”. Tyle, że w filmie Cohena jednak była jakaś idea i porządek. Tu nie ma nic.