W powszechnej świadomości fanów Gwiezdnych Wojen zakon rycerzy Jedi kojarzy się z wpływami dalekiego wschodu. Tymczasem jeśli wgłębimy się w istotę funkcjonowania tych kosmicznych nieudaczników okaże się, że mają bardzo dużo wspólnego z Templariuszami!
Najpierw słówko wyjaśnienia. Tak. Uważam, że Jedi to nieudacznicy. Mało tego zadufani w sobie nieudacznicy, którzy przekonani o własnej wielkości nie byli w stanie przewidzieć chodzących pod ich nosem Sithów. Na dodatek zacofani taktycznie i militarnie. Naprawdę trzeba być niezłym bufonem, by wierzyć jedynie we własne umiejętności posługiwania się Mocą oraz miecz, jako jedyny skuteczny oręż.
No dobrze, ale przecież nie o tym chcę pisać.
W powszechnej opinii twórca Gwiezdnych Wojen, George Lucas wymyślając rycerzy Jedi posiłkował się mitologią bliskiego wschodu. Tymczasem ważnym tropem pozwalającym bardziej zrozumieć ten zakon są… Templariusze! Posłuchajcie.
Cofnijmy się do 1973 roku, kiedy George Lucas pisze zręby historii, którą dziś tak znamy i coraz mniej kochamy, ale to raczej dzięki Disneyowi. No dobrze, rozwinę tę myśl kiedyś indziej. Teraz jesteśmy w roku 1973 i zaglądamy przez ramię Lucasowi, który bierze do ręki ołówek i mozolnie pisze dwustronicowy szkic pod tytułem „Journal of the Whills”, gdzie pojawia się Chuiee Two Thorpe… Templariusz Jedi.
Wkrótce Lucas usuwa ze skryptu „templariusza”, ale założenia zakonu Jedi mają fundamenty zapożyczone od Templariuszy i na nich powstaje instytucja Jedi; starożytnego zakonu strażników chroniący pokój i sprawiedliwość w Galaktycznej Republice.
Kosmiczni strażnicy nie tylko chronią porządku w setkach systemów i układach gwiezdnych, ale są również mnichami. Nie mogą tworzyć małżeństw, nie mogą przywiązywać się do ludzi, pożądać przedmiotów. Służą większemu celowi, jakim jest dobro Republiki.
I wszystko cudownie żarło do momentu intrygi uknutej przez Dartha Sidiousa, który przyczynił się do upadku Zakonu Jedi oraz wielkiej czystki strażników Republiki i zamachu na świątynię Jedi.
Tyle w skrócie. A teraz spójrzmy jak to wygląda w przypadku Templariuszy i szybciutko porównajmy to z tym, co przedstawił nam George Lucas.
Templariusze byli średniowiecznym zakonem rycerskim utworzonym na początku XII wieku. Mimo iż założył go Francuz Hugon de Payne, w szeregach Templariuszy walczyli wojownicy z całej Europy.
Początki Templariuszy nie były szczególnie imponujące – pilnowali dróg i ochraniali pielgrzymów na bliskim wschodzie.
Z czasem urośli, a dwieście lat później stali się zakonem potężnym, a co idzie bogatym. Niestety tak szybko jak doszli niemal na szczyt, równie szybko i nagle upadli.
A wszystko przez króla Francji, Filipa IV – ego, który z przyczyn politycznych oraz co tu dużo mówić, z chciwości oskarżył Templariuszy o herezję, sodomię i bałwochwalstwo.
Polityczny powód wydaje się prosty do wyjaśnienia. Templariusze byli wielką siłą militarną, organizacyjną, finansową i polityczną. Odpowiadali jedynie przed papieżem. Nie dziwi zatem ochota przejęcia aktywów zakonu przez króla Francji, który jak każdy stary, dobry despota chciał rządzić wszystkim i wszystkimi. Brzmi znajomo? Toż to stary, dobry Darth Sidious z „Zemsty Sithów”!
A co z chciwością? No cóż, Templariusze byli ogromnie bogaci. Na dodatek Filip IV był u nich ogromnie zadłużony. A długi trzeba spłacać tyle, że Filip wcale tego nie zamierzał.
Nakazał więc król łaskawy aresztować władze zakonu. Był piątek trzynastego 1307 roku kiedy francuskie oddziały wjechały do świątyni Templariuszy, wyprowadzając ich w kajdanach.
7 lat później ostatni mistrz Templariuszy, Jacques de Molay ginie spalony żywcem na stosie. Czyż to nie realizacja słynnego „Order 66”?
Legendy o potędze i bogactwie Templariuszy przetrwały do dziś i wciąż pobudzają naszą wyobraźnię. Podobnie jak legendy o Jedi.
I choć w Gwiezdnych Wojnach nie poznajemy filozoficznych podstaw Jedi – umówmy się, zasadniczo nie o to w gwiezdnej sadze chodzi – to jednak na podstawie tego, co pokazały nam stare i nowe trylogie możemy zauważyć pewne podobieństwa do Templariuszy.
Widać to choćby w „Zemście Sithów”, w której Anakin ukrywa przed radą Jedi małżeństwo z Padme. Dodajmy do tego brak przywiązania do rzeczy materialnych oraz osób i w ten sposób przejdziemy reguły monastycznej jako jednego z filarów Templariuszy.
Mit Templariuszy na wygnaniu jest podobny do losu Obi – Wan na Tatooine, czy Yody na Dagobah, jednak istnieje tu pewna różnica. Otóż wygnani Templariusze przyłączali się do innych zakonów lub po prostu tworzyli nowe.
Jest taki serial „Templariusze”, który możecie obejrzeć na Netflix. Ten składający się z dwóch serii tytuł jest częściowo łotrzykowską, przygodową historią pogoni za świętym Graalem, jednak w drugim sezonie przechodzącym w mroczną historię upadku zakonu i próbą ułożenia sobie życia na nowo, gdy dotychczasowy świat zmienia się w proch i pył.
I powiem wam, że mimo iż naiwny w pierwszym sezonie, z przymrużeniem oka, jest w nim więcej „Gwiezdnych Wojen” niż to, co nam wpycha w brzuch Disney+. Powiem wam nawet więcej! W drugiej serii występuje sam Luke Skywalker! Bez kitu, Mark Hammil gra swoją kultową postać!
Jak widać dziedzictwo Templariuszy jest bardziej rozległe, niż nam się wydaje.
Zakon Templariuszy zniszczył Filip IV (przydomek Piękny). Jego syn, Karol IV (również zwany Pięknym), nie miał z tym nic wspólnego. No cóż, numer się zgadza, przydomek się zgadza, tylko imię nie pasuje – w sumie drobiazg…
Dzięki za zwrócenie uwagi, już poprawiam.