Całość już dostępna na Apple+ i nie wiem jak inni, ale ja jestem zadowolony. Solidny spin-off do filmowej serii, który sprawnie poszerza świat i sam w sobie opowiada niezłą historię z ciekawie powracającym na wielu poziomach dualizmem.
Mamy tu dwie linie czasowe, dwie rodziny, dwa światy, dwie motywacje, ba nawet dwóch Russelów. Black i Fraction dobrze to poukładali (tak, to ten Fraction z amerykańskiego komiksowa, który tak nas zachwycił swoim „Hawkeye’m”). Fabuła fajnie płynie i odkrywa kolejne warstwy, a sceny z potworami dają radę. No i jest kilka ślicznych momentów z Godzillą, a to najważniejsze.
Aktorzy też dają radę, a zwłaszcza panie, które z przyjemnością zobaczę w jakichś innych produkcjach. A może w drugim sezonie? Kto wie.
Oczywiście nie będę tu zdradzał fabuły, ale powiem tylko, że po pierwsze myślałem, że jakoś mocniej podprowadzą tegoroczny film kinowy (a jeszcze tydzień temu można było tak podejrzewać), a po drugie jeden z dzisiejszych (w sensie pochodzących z finałowego odcinka) chwytów fabularnych to mój osobisty punkt wzruszu. W sensie – gdy ktoś tak robi w fabule ja się totalnie rozklejam (kwestia czysto osobista). To wątek, który dotąd widziałem może ze dwa-trzy razy, ale za każdym i też za każdym kolejnym seansem, ba za każdym przypomnieniem sobie tej sekwencji wzrusza mnie jak cholera. Kiedyś z zaskoczenia zrobił mi to Almodovar, a teraz serial o Godzilli. Ech…
Wracając – podobało mi się. Oczywiście w tych 10 odcinkach można znaleźć trochę dłużyzn, czy błędów merytorycznych (w tych dotychczasowych 4 filmach, że o komiksach nie wspomnę, tak nagmatwali pewne kwestie, że teraz trzeba przymykać oko), ale ostatecznie jestem za i chętnie oglądałbym jeszcze.
A właśnie w tym uniwersum jest jeszcze jakaś netfliksowa kreskówka o wyspie Konga. Trzeba będzie zerknąć w ramach bycia niezmordowanym komplecistą.