Było to słoneczne, chyba sobotnie popołudnie, kiedy spacer nad fjordem staje się niezwykłą przyjemnością. Ten nie dający się opisać lazur zlewający się z niebem w jedno, wpływające i wypływające z portu Trondheim statki.
Zwykle były to dwa wycieczkowce przewoźnika „Hurtigruten”; pierwszy wracał z dalekiej Pólnocy, gdzie turyści zwiedzili między innymi Lofoty, a nawet dopłynęli jeszcze dalej. Tam, gdzie ludzie idąc do pracy muszą mieć przy sobie broń palną. Ze względu na żyjące za kołem polarnym niedźwiedzie.
Drugi wracał do Bergen, norweskiej bramy do fjordów, jak czasem nazywane jest to miasto.
I tak stały jeden za drugim. Uzupełniano zapasy, dokonywano drobnych remontów, a w tym czasie podróżni zwiedzali Trondheim.
Jednak ja nie o tym. Kiedy napstrykałem obowiązkową liczbę zdjęć poszedłem dalej w kierunku portu, w którym stały zacumowane statki – weterani. Tak, to pojazdy o przeszło 100- letniej historii w niektórych przypadkach. W większości pływające po fjordzie. Część z nich pełni funkcję turystyczną, część jeszcze pracuje i łowi owoce fjordu, a część odpoczywa na brzegu.
Ale i to byłoby zbyt proste. Na jednym ze statków zauważyłem wzór. Na pierwszy rzut oka była to plątanina zacieków, warstw farb i brudu. Jednak kiedy się przyjrzeć, wychodzi nam coś zupełnie nowego.