Fortuna i chwała czyli boczek na gyrosie

Kiedy tak sobie myślę, co sprawia największą frajdę, to… No co by to było. Po chwili zastanowienia stwierdzam, że zadowolenie ludzi, którzy korzystają z tego, co dla nich zrobisz. Poświęcając swój czas, umiejętności, ochotę. Oczywiście trudniej jest, gdy próbujesz zrobić coś, czego zwykle nie robisz, bo pojawiają się obawy: „czy nie schrzanię, a jak się nie spodoba” i takie tam historie.

Nie, nie będzie koeljoizowania, gdyż rzecz dotyczy czegoś pięknego w swej prostocie i prostego w swym pięknie.
Mam na myśli pieczyste. A konkretnie boczek.

Jak to zwykle bywa, poszedłem do sklepu z zamiarem kupienia czegoś konkretnego, a wróciłem obładowany mnóstwem rzeczy dodatkowych. Nie inaczej było teraz, gdy wróciłem do domu z trzykilowym płatem boczku pod pachą.

O tak, kawał boczyska to był. Prostokątny. Mięsny. Aż sam prosił się, by zrolować go i upiec.

Sprawa niby prosta, prościuchna, oczywista, gdyby nie to, że… nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem. Robić farsz? Nie? Jak przyprawić? Nie za dużo tego? Tamtego? I jak długo piec? Normalnie sakre ble i donerweter.

Sprawdzać w necie nie bardzo mi się chciało. Stwierdziłem więc, że albo odpuszczę, albo pójdę tropem Indiany Jones`a, który rzekł w Indiach: „Fortuna i chwała”. Tyle, że tam rumakowanie kończyło się wyrywaniem serca, a więc poniekąd kulinarnie, a w moim przypadku… Hm, w sumie niezbadane są wyroki boskie.

Próbujemy więc. Zaczynamy od nieudolnych prób przeganiania psa, który mimo iż nakarmiony, odkrył w moim boczku natchnienie i smaka wielkiego. Na potrzeby tego tekstu załóżmy, że udało mi się odwrócić uwagę psa, ok? No.

Zaczynam tradycyjnie, czyli wtarcia w mięso czarnego pieprzu i soli. Tak, tak, z obu stron. Jest fajnie, ale przecież może być jeszcze fajniej, zatem przygotujemy przyprawę, którą nasmaruję boczysko. Hmm… Tylko co to powinno być, prawda, co to powinno być – szepcę w podnieceniu. No cóż, czasu nie ma, a człowiek głodny.

Chwytam więc miseczkę, do której wlewam trochę oleju. Pryciam po szafce z przyprawami w poszukiwaniu za przyprawami mięsnymi. Na pewno dodam rozmarynu, przecież to oczywiste.

Czas na małą uwagę. Kiedy kupuję zioła, kupuję duże opakowania, takie 1 kilogramowe worki. Potem przesypuję to wszystko do puszek lub słoików. Skąd pomysł na kupowanie w tak dużych opakowaniach? To proste, Raz: nigdy nie zabraknie ci przypraw. Dwa: jak tak sobie policzę, to z zaoszczędzonej na kupnie przypraw i suszonych ziół kasy mogę kupić słuszną porcję mięsa! Rozumiesz? 

Cóż… biorę bez opamiętania wszystko co wpada mi do rąk:

  • przyprawę do gyrosa
  • paprykę słodką
  • pieprz ziołowy
  • rozmaryn
  • curry
  • bazylia
  • majeranek

biorę mniej więcej po łyżeczce i wsypuję do miseczki z olejem. Mieszam, odstawiam, by się przeżarło.

Sięgam po otrzymany w prezencie czosnek domowej roboty i kroję ząbki w słupki. Wkładam je w te takie rowki, które widzicie po wewnętrznej części boczku. A jak nie wiecie o co chodzi, to zobaczycie. W sumie wcześniej też nie wiedziałem, że jest coś takiego.

Powiem wam, że w kuchennym rozgardiaszu, gdy cała rodzina okupuje kuchnię, nie ma czasu na jakieś celebrowanie przygotowania jedzenia, ćpania zapachów, matejkowania talerzyków, rozkoszowania się gotowaniem. No nie ma. Jest za to rozgardiasz, nieustanny ruch i taka chaotyczna, lecz naprawdę fajna atmosfera, która napędza cię go czynu i motywuje by postarać się. W końcu nie robię dla siebie tego boczku, no nie?

No dobrze, znalazło się miejsce na odrobinę filozofowania, godnego mistrzów patelni, a teraz wróćmy do konkretów.

Gdy już czosnek leży sobie w tym boczku, chwytasz dużą łyżkę – rozumiesz, tę którą jesz zwykle zupę, zakładam, że nie robisz tego chochlą – i nakładasz przygotowaną wcześniej zaprawę. A nie! Dupa! Wróć.

Wcześniej musisz przecież podsypać ileśtam ziaren ziela angielskiego. Ile? A ja wiem. A rzuć se z 8 sztuk, a co. No i oczywiście liść laurowy. Czemu, nie mam pojęcia. Wiem tylko, że już nasze babcie do wszystkiego dodawały ten liść, a zatem i ja powinienem, tak? Daję więc, do czego i was serdecznie namawiam.

O, i teraz nakładacie zaprawę, a następnie rozsmarowujecie dłonią boczek z obu stron. Sumiennie, jakby wasze życie od tego zależało. I pamiętajcie, nie myślcie nigdy: „Matkobosko, co z tego wyjdzie, boczek z przyprawą do gyrosa? No way!” Myślcie za to tak: „Na pewno będzie im smakowało. Na pewno będzie im smakowało. Na pewno będzie im smakowało.” W międzyczasie upewniasz się, że telefoniczny numer 999 to w razie czego ten właściwy, gdyby z boczkiem poszło coś nie tak.

No. Teraz ten boczek nasmarowałeś jak złoto, zatem możesz iść poczytać sobie gazetę, czy co tam lubisz robić. Jak już ją przeczytasz, wróć do tej kuchni, przygotuj naczynie, w które włożysz mięcho. Gdy już je znajdziesz, całujesz boczek i rolujesz go.

Potem zastanawiasz się, jak to możliwe, że nie ma w domu sznurka, a sznurowadeł szkoda używać. Okazuje się, że gdzieś w domu było szpikulce oraz te śmieszne kijki na grilla, więc jesteś uratowany, choć przez chwilę zrozpaczony myślałeś o wykorzystaniu szydełek lub drutów, które piękne kobiety wykorzystują do robienia swetrów.

Gdy już uczynisz swą powinność, przełóż mięso do naczynia, najlepiej żaroodpornego. Pocałuj mięso i polej sokiej z cytryny, a co.

Odstaw to wszystko na dwa dni i wróć do czytania gazety. Po dwóch dniach wracasz do kuchni i odpalasz piekarnik do powiedzmy 200 stopni, bo mi się tak na przykład przekręciło. No. Jak już uznasz, że jest gorąco, zabierasz boczek z balkonu i takie fuuuuch! do piekarnika. No nie pytajcie mnie, jak sprawdzam, czy jest w piecu odpowiednio gorąco, mam swoje tajemnicę. Na pewno wsadzam tam głowy.

Dwie i pół godziny później. Wyjmujesz boczek z piekarnika.

I powiem wam tak. Nie sposób opisać smaku tego mięsa. Jest soczyste, aromatyczne, możesz przyklepywać je językiem do podniebienia. Wciąż ci go mało. Jego smak, zapach i wygląd, ale przede wszystkim to, że smakowało twoim domownikom to najlepsza nagroda i motywacja do dalszego pieczenia. Dla nich. No dla siebie też, no. I idziesz na całość piekąc szynkę, której istotnym składnikiem jest przyprawa do kurczaka. Ale to już nie dziś :-)y

Przemek Saracen

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne