Bruce Lee, Jackie Chan, van Damme i reszta czyli 5 żenujących filmów kina skopanego.

Chyba każdy z nas pamięta tę pozytywną miazgę związaną z premierą filmu „Wejście Smoka” z 1973 roku. A jeśli są tacy, którzy nie pamiętają, to przypomnijmy z grubsza, że chodziło o wielki turniej walk na wyspie należącej do jednego z bossów przestępczego światka.

O „Wejściu Smoka” przypomniałem sobie przy okazji zwiastuna kolejnej wersji filmowego mordobicia „Mortal Kombat”, który tak naprawdę jest matką i ojcem tego typu filmów.

Filmów, które z założenia są kiepskie, bohaterowie płascy jak Ziemia podtrzymywana przez żółwia, aktorstwo drewniane jak walki Najmana, a dramaturgia złożona jak klocki Lego. I tak wszyscy czekamy na mordobicie, pokazy sprawności, krew, pot i łzy oraz sztucznych odgłosów bicia po gębie.

Oczywiście, że nie cierpię tych całych „Wejść Smoka” „Street Fighterów” i „Mortal Kombatów”, ale umówmy się – świat bez nich obejdzie się, ale jest niekompletny. Każdy potrzebuje rozrywki przaśnej, na granicy kiczu i żenującej do kwadratu.

I takich pięć żenujących filmowych mordobić wybrałem dla Was:

MORTAL KOMBAT (1995)

To był jeden z pierwszych filmów, które w latach dziewięćdziesiątych obejrzałem w lubińskim kinie „Muza”, które dopiero co otworzono po kilkuletnim remoncie. Och, co to było za szaleństwo! Dźwięki dobiegające zza fotela, krzyki wydobywające się ze ściany, czy odgłosy wybuchów niemal wprost z podłogi. A w tym wszystkim ten dobiegający z ekranu okrzyk psychopaty: MORTAL KOMBAT! Soundtrack z tego filmu, dziś trochę żenujący, no wstyd się przyznać, że się go lubiło robił totalne wrażenie. Beznadziejne efekty specjalne, które wtedy rzucały na glebę.

Ten film był i nadal jest żenujący, ale bądźmy szczerzy – jeśli pokażą go w tv to zamknę oczy, na kolana położę książkę, ale na wszelki wypadek rozchylę palce, by zobaczyć, jak ci beznadziejni bohaterowie okładają się raz za razem.

STREET FIGHTER (1994)

Oj, jakie to głupie. Ale jest za to Jean Claude Van Damme, który po „Krwawym Sporcie” może wszystko w gatunku „kino skopane”. Ten film jest nawet głupszy od „Mortal Kombat”. W sumie jest głupszy od wszystkiego co oglądałeś, ale nic to. Bo wciąż świetnie się to ogląda. Co prawda niewiele to wszystko ma wspólnego z grą, no ale widać, że film powstał dla zabawnej draki i choćby dlatego będę go bronił!

WEJŚCIE SMOKA (1973)

O samym filmie nawet nie ma co mówić, bo to trzeba zobaczyć. Trzeba obejrzeć w akcji Bruce`a Lee, legendę kina kopanego, który stworzył archetyp bohatera walczącego. „Wejście Smoka” jest dziś matką i ojcem nie tylko wszystkich filmów walki, ale filmów akcji w ogóle. Bohater walczący sam przeciwko wszystkim, doskonała choreografia walk sprawiają, że ten film stanowi niedościgniony wzór, a jego budowa do dziś jest powielana przez swoich następców.

PIJANY MISTRZ (1978)

Ta klasyka kina nawet nie „b”, lecz bliżej ostatnich liter alfabetu robiła furorę na rynku VHS. Historia krnąbrnego młodzieńca granego przez równie młodego Jackie Chana na przemian bawiła nas i wprawiała w zachwyt nad umiejętnościami młodego bohatera. A wszystko dzięki temu, że Wong Fei – Hong pod okiem wiecznie pijanego mistrza musi nauczyć się sztuk walki. Młodzieniec nie mogąc znieść dyscypliny ucieka, zostaje napadnięty i pobity przez wynajętego obwiesia. Upokorzony chłopak wraca do mistrza. Nieoczekiwanie okazuje się, że nieustanny rausz jest świetną sztuką walki. Film jest świetną komedią pełną akcji i fajnych scen walki, a jak to u Jackie Chana wszystko rozgrywa się na 100 procent.

KICKBOXER (1989)

I co, Van Damme wraca. Jeśli chodzi o europejskich, albo inaczej – „białych” aktorów kina skopanego to chyba najbardziej utytułowane nazwisko. Ten film w swoim zamyśle to oczywiście „Wejście Smoka”, bo teoretyczny główny bohater Eric Sloane przybywa na turniej wraz ze swoim bratem, który dostaje taki wpierdol, że zostaje sparaliżowany po wsze czasy. I teraz brat, czyli nasz belgijski mistrz szpagatu i kopa z półobrotu musi pomścić brata. No przecież wiemy, jak musi się to skończyć.

Dobrze, że ten wpis miał dotyczyć tylko i aż pięciu skopanych filmów kopanych. Uwierzcie mi, więcej bym nie zdzierżył.

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne