Akurat wróciłem z Norwegii, gdy postanowiliśmy zaadoptować psiaka. Ania znalazła w internecie cudownego malucha, który akurat przebywał w schronisku w Jaworze. Od razu wiedzieliśmy, że ten psiak przeznaczony jest nam, a my jemu.
Choć droga do Sproketa wcale nie była taka prosta. Odłowiony gdzieś pod Legnicą, gdy miał niespełna rok, a wyliczono jego wiek na jakieś 6 miesięcy trafił na psi dołek. Tam dobre dusze przyjęły go, nakarmiły i zaczęły szukać dla niego ludzi.
Mieliśmy szczęście, bo okazało się, że przed nami zgłosiło się małżeństwo emerytów, którzy na szczęście odpuścili. Po prostu Sproket miał okrutnie niewyparzony pysk. Szczekał na wszystko. Wszystkich. To, co się ruszało i co się nie ruszało.
Zdesperowane pracownice schroniska ostrzegły nas przed tym „felerem”, no ale co tam, my sobie nie damy rady? No.
Kiedy przyjechaliśmy do Jawora obładowani karmą dla mieszkańców ośrodka zobaczyliśmy tego małego huncwota. Nieduży, po kolana, ni to spłoszony, ni to zawadiacki, szedł jakby przestępował z nogi na nogę. Normalnie jak jeden z łotrzyków wyjęty z filmów Martine Scorsese.
I rozumiecie, nie szczekał! Skubany wiedział, rozumiał i szybko skalkulował: albo ja ich, albo oni mnie.
Dlatego wskoczył nam na ręce, jakby od zawsze był nasz. Dobrze to rozegrał!
I tak trafił do nas.
Mówię wam, przez pierwsze trzy dni jakby psa nie było. Leżał grzecznie w przedpokoju.
Potem oswoił się, na tyle by pokazać co potrafi. A potrafił dużo, w sumie nie musieliśmy go nic uczyć. Ani wyprowadzać, ani wydawać komend, ani pokazywać, że jest głodny. Rozumiecie, ktoś musiał go nauczyć, bo przecież sam sobie ćwiczeń nie zadawał. Chociaż jak na chłopaka od Scorsese to cholera go wie.
Faktem jest, że dopiero po dwóch latach przyzwyczaił się do sąsiadów i już nie szczeka. To znaczy aż tak bardzo nie szczeka, bo zawsze gdy wylatuje na dwóch musi to robić tak, by wszyscy o tym wiedzieli. Podobnie, gdy wracam z pracy ja, lub Ania. Skubany, wyczuwa nas z daleka i oczywiście wszystkich o tym informuje.
I tak mijały lata. Niedawno próbował odkryć z nami żródło Łaby, które zasypane śniegiem po pas dało popalić i nam i jemu.
To w ogóle i przyjaciel i dziecko w jednym. Psiarze zrozumieją tę bezinteresowną miłość. Tę radość tylko dlatego, że może tym swoim śmierdzącym oddechem ziać nam w twarz i jęzorem lizać policzki. A my z udawanym oburzeniem tę gębę do lizania nadstawiamy.
Od roku Sproket choruje nam na Cushinga i nie jest to fajna choroba. Wiemy, że pies już nie wyzdrowieje, ale dzięki lekom można skutecznie opóźniać jej skutki. I faktycznie. Pies nabrał ponownie wigoru, wszędzie go pełno, no wariactwo już nie jak z filmu Scorsese, ale wygłupów Barona Cohena.
Niestety dwa dni temu zerwał więzadło w tylnej łapie. No coś okropnego. Bezwładna łapa, ta rozbrajająca zwierzęca nieświadomość tego, co się stało, bo przecież chce się biegać za piłką, chodzić na spacery i pływać w kajaku ze swoimi ludźmi.
Okazuje się jednak, że konieczne jest wszczepienie implantu, które kosztuje 1500 zł w górę.
Czasy są ciężkie i wiem, że to zuchwałe prosić Was o pomoc, ale jednak: proszę was o wsparcie operacji i leczenia Sproketa. Naszego przyjaciela, zwierzęcia i dzieciaka w jednym. Serdecznie Wam dziękujemy.