Pamiętam, jak chichotałem tutaj z tego pomysłu, gdy tylko pojawił się zwiastun tej produkcji Netflixa. A teraz zobaczyłem całość i mi się po prostu podobało. Aż spróbuję pisząc te kilka akapitów zrozumieć dlaczego.
Francuzi podchodzą do tak śmieciowego pomysłu z zupełnie inną energią niż Amerykanie. Kręcą to zmyślnie, na serio, ale z lekką ironią, z dobrym reżyserem, aktorką z nominacją do Oscara, z cudownie narastającym absurdem aż do spektakularnego do niewyobrażalnej przesady finału. To po prostu płynie. Działa. Ogląda się.
Bawią się przy tym ideą tegorocznej olimpiady w Paryżu. Zżeńszczają ten film do cna – faceci są odstawieni na boczny tor, właściwie pierwsza sekwencja pokazuje, gdzie jest ich miejsce, a i późniejsze odkrycie na temat rekinicy pokazuje, że są nawet symbolicznie zbędni. Tu niemal wszystkie istotne postacie są żeńskie – od głównej bohaterki i jej rekiniej antagonistki, poprzez szefową wodnej policji, panią mer Paryża aż po ekologiczne aktywistki. Swoją drogą to też piękna różnica między kinem amerykańskim a europejskim. Tam w filmach o rekinach mamy przede wszystkim laski w bikini, tu bojówki ekologiczne. Zresztą sama puenta filmu też jest na wskroś z kina europejskiego.