Proste sprawy

Okazuje się, że można składać zdania, umieć pisać i czytać, ale niekoniecznie rozumieć. Są chwilę, gdy cierpliwe tłumaczenie pewnych prawd mija się z celem, a na usta ciśnie się pytanie: “Czy jeśli powtórzę 500 razy, to istnieje szansa, że dotrze do ciebie za 501- wszym?”

Mam tak zwykle, gdy tłumaczę, że “Bracia” nie są tekstem autobiograficznym, wspomnieniem, pamiętnikiem i dokumentem.

Powtórzmy zatem: “Bracia” to fikcja literacka i tak naprawdę robocza adaptacja scenariusza filmowego pt. “Czas ludzi cienia” z 2005 roku.

Scenariusz brał udział w polskiej edycji Międzynarodowego Konkursu Scenariuszowego o Nagrodę Hartley- Merill. Tekst okazał się na tyle dobry, że dostał się do ścisłego finału i zyskał spore uznanie wśród takich twórców jak Robert Gliński (“Cześć Tereska”), Witold Bereś (“Anioł w Krakowie”), Feliks Falk (“Wodzirej” “Komornik”), czy Zdzisław Pietrasik (szef działu kultura w tygodniku “Polityka”).

Co prawda polski organizator konkursu, czyli ś.p. Agencja Scenariuszowa, w osobie jej szefa, Jacka Kondrackiego entuzjastycznie zapewniała, że “dosłownie na dniach skontaktujemy się z panem w sprawie skierowania tekstu do realizacji”, ale jak to w życiu bywa, pieprzenie głodnych kawałków nie kosztuje. Przekonała się o tym Ania Jadowska (m.in. “Teraz ja”), której zwycięski tekst “Z miłości” po sześciu latach zostanie wkrótce zrealizowany. A zatem jest nadzieja, że wkrótce spotka to “Czas ludzi cienia”.

Przypomnę również, że wysłałem do lubińskich “wszystkich świętych” listy w sprawie ewentualnego wsparcia realizacji wyróżnionego scenariusza, wysoko ocenionego przez wspomnianych twórców. Brak odpowiedzi od decydentów uprawnia mnie do stwierdzenia, że obietnice – lubińskich osób publicznych – wspierania wszelkich form promujących miasto to zwykłe pieprzenie w bambus, a tak naprawdę wszystko uzależnione jest od tego komu robisz laskę. Czy to Raczyński, czy Wojnarowscy, czy Zbrzyzny – to naprawdę nie ma znaczenia.

Powstała więc literacka wersja “Czasu ludzi cienia”.  Nigdzie dotąd niepublikowana, bo i nie miała być. Robocza wersja, którą stworzyłem zwyczajnie nie nadawała się do publikacji, przynajmniej w mojej ocenie. Okazało się jednak, że puszczone “na rybkę” fragmenty tak się podobają, że zdecydowałem się puścić nieoszlifowaną wersję w sieci. Początkowo w Maddogowie, a potem tutaj, w Lubiniaku.

W międzyczasie dowiedziałem się, że chodziłem z tekstem po Lubinie, by ktoś mi to wydrukował. No cóż. Już wcześniej wspominałem, że nic mnie w tym mieście nie zdziwi.

Czas wrócić do wspomnianego cierpliwego tłumaczenia prostych prawd, co męczy każdego twórcę muszącego tłumaczyć się z istoty sztuki. Podobnie było przy okazji premiery “Ballady o Zakaczawiu” oraz “Orkiestry”, kiedy to twórcy spektakli tłumaczyli, że sztuka to nie dokument. Wcześniej spotkało to Sienkiewicza przy okazji “Trylogii” i co jakiś czas powtarza się przy okazji premier różnorakiego autoramentu.

Powtórzę więc: sztuka to nie dokument. Owszem, najlepiej jest, gdy prawdziwe wydarzenia, miejsca i osoby są punktem wyjścia. PUNKTEM WYJŚCIA. Sztuka to synteza. Zebranie rzeczywistych zdarzeń tak, by przetworzona przez twórcę, jego wyobraźnię, opowiadając fikcyjną historię, jednak sprawiała wrażenie wiarygodnie opowiedzianego zdarzenia. Wiem, mówię może trudne rzeczy, ale tak jest.

W przypadku “Czasu ludzi cienia”, a potem “Braci” mamy do czynienia z fikcją literacką. Niczym więcej. Punktem wyjścia jest prawdziwe miasto i prawdziwi ludzie.  Cała reszta to sytuacja, w której bohaterowie próbują odnaleźć się. Ustosunkować się do osaczającej ich rzeczywistości. Szarpiący się z życiem. Podejmujący wybory i ponoszący konsekwencje tych wyborów.

Kiedy słyszę ludzi, którzy po przeczytaniu 10 procent “Braci” mówią i piszą o niemal dokumencie, pamiętniku i tym podobnych historiach, naprawdę mam kłopot, by nie zelżyć ich, wyśmiać, czy po prostu zerwać znajomość. Dlaczego kłopot? Przypomnijmy sobie “jeśli 500 razy…” – pomijam już to, że to, co dotychczas ukazało się to wprowadzenie, pokazanie rzeczywistości, w której funkcjonują bohaterowie. Pomijam już to, że oceniacze nie wiedzą, że czeka ich twist, który przekreśla ich dotychczasowe głupie gadanie.

Z drugiej strony jest to jednak jakiś nieświadomie wypowiedziany komplement, bo oto udało mi się stworzyć wiarygodny krajobraz, krwistą sytuację i życiowych bohaterów, którzy zaistnieli w świadomości czytelnika, jako postaci z krwi i kości. Bez ściemy i sztuczności. Po prostu ludzi.

Aha, nie pytajcie mnie, czy “Czas ludzi cienia”, lub “Bracia” doczekają się realizacji przez ośrodek, który ma powstać na szybie “Bolesław”. Nie pytajcie, bo nie zostanie zrealizowany. Z prostego powodu. Tam wcale nie chodzi o sztukę.

Przemysław Saracen
Przemysław Saracen
Dziennikarz, pisarz i człowiek pracy najemnej. Autor książki "Dzikie historie: Norwegia". Założyciel i wydawca magazynu "Srebrny Kompas". Autor w serwisie "Posty.pl" oraz współpracownik lokalnego magazynu "Tu Lubin". Finalista polskiej edycji międzynarodowego konkurs scenariuszowego Hartley - Merill utworzonego przez Roberta Redforda. Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Udostępnij

Popularne

Najnowsze