Polacy za granicą dzielą się na dwie, zasadnicze grupy:
Grupa A – Polacy,
Grupa B – polaczki.
Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy!
Grupa A, to ludzie w różnym wieku, różnie wykształceni, pochodzący z różnych środowisk. Jako zbiorowość nie wyróżniają się niczym szczególnym, zajmują się własnymi sprawami, rodziną, pracą, mają plany na wakacje, przyjaciół, zwierzęta domowe. Jeśli wyznają skrajne poglądy to się z nimi nie obnoszą, potrafią walczyć o swoje, ale w ramach społecznie akceptowanych zasad. Polacy, w większości są pozytywnie nastawieni do świata, doceniają to, co sobie wypracowali, żyją bardziej teraźniejszością i przyszłością, niż historią.
Polaczki wręcz przeciwnie. Rozpamiętują przeszłość, z dumą wspominając bitwę o Anglię, bitwę pod Monte Cassino a nawet tą pod Grunwaldem, domagając się niesłabnących dowodów wdzięczności za uczestnictwo w nich, tak jakby co najmniej własną krew tam przelali. Nierzadko da się słyszeć jak polaczek, z entuzjazmem woła za Anglikiem: „łachy nam nie robisz Angolu, że dasz robotę, gdyby nie nasze samoloty, nie byłoby cię tutaj!”
Polaczki uważają się za naród wybrany, nikt nie jest taki mądry jak oni, w żadnym innym kraju nauka w szkole nie stoi na tak wysokim poziomie jak w Polsce, żaden naród nie jest tak przedsiębiorczy a przy tym tak ciężko doświadczony, żadna inna kiełbasa nie smakuje tak jak ich – polska i żadna trawa nie jest tak zielona jak ta za ich miedzą.
Polacy i polaczki nie lubią się wzajemnie, ci pierwsi nie lubią drugich, bo się za nich wstydzą, a polaczki nie lubią Polaków, bo oni nie lubią nikogo.
Wsiadając do autobusu np. w Londynie, nie od razu można poznać Polaka, jest przystosowany, zlany z tłumem, polaczka rozpoznaje się natychmiast. Siedząc, przypomina sadzone jajko, rozlewa się na dwa miejsca i łypie wytrzeszczonym okiem. Z pogardą, oczywiście, bo tylko tak można patrzeć na „niedouczonych Angoli, brudnych Murzynów i panoszących się ciapatych”. Rozmawiając przez telefon, polaczek zachowuje się tak, jakby był kandydatem na wiecu przedwyborczym, krzyczy, gestykuluje i skupia na sobie całą uwagę. Język, jakim się przy tym posługuje jest śmietnikową odmianą polszczyzny, z licznymi zapożyczeniami, głównie z „łaciny”.
Kiedyś zastanawiało mnie, dlaczego polaczki tak rzadko jeżdżą do rodzinnego kraju, dlaczego nie wrócą tam na stałe, skoro emigracja w niczym nie spełnia ich oczekiwań, dziś już to wiem. Pomijając kwestie finansowe, wielu z nich zwyczajnie nie może przekroczyć granicy Polski, nie ryzykując, że zostaną zatrzymani – wbrew swojej woli, oczywiście. A to za niepłacenie alimentów, albo za nieodsiedziane wyroki, tudzież inne, niechlubne wyczyny, których się dopuścili.
Doprawdy, aż żal patrzeć jak niektórzy z nich się męczą, serce rozrywa im iście Mickiewiczowska nostalgia, którą topią w hektolitrach najtańszego piwa i maszerują całą szerokością ulicy krzycząc w głuchą noc: „ Pol-ska, bia-ło – czer-wo-ni!”
Jestem Polką mieszkającą za granicą, nigdy tego nie ukrywałam, bo przecież nic w tym złego. Jednak, gdy nieopatrznie znajdę się w towarzystwie polaczka, wolę nie przyznawać się, że to mój, bądź co bądź – rodak.
Raczkiem, raczkiem…odchodzę.
Agnieszka Bednarska
Polskie śmiecie i tyle , dobry artykuł.