Lis i Ziemkiewicz, czyli Kompleks Michnika

Im częściej i więcej wszyscy mówią o potrzebie narodowej zgody, tym mniej wydaje się to prawdopodobne. I to bez względu na społeczny i medialny status. Jeżeli popatrzymy wstecz oraz wprzód, zupełnie się na to nie zanosi.

Tożsamościowy konflikt, wychodzący poza ramy zwykłego sporu na argumenty być może jest jedną z cech hamujących nasz rozwój jako społeczeństwa (w kierunku społeczeństwa bardziej obywatelskiego, tolerancyjnego, rozumnego, odpornego na propagandę i populizm), ale nie mnie to oceniać. Nie mam środków ani możliwości by to stwierdzić lub wykluczyć. Ale może coś w tym jest… O Polsce podzielonej na pół nie mówi się tylko dziś, bo PiS i bo PO. Było tak i trzydzieści, i sto lat temu. Zakładam zatem, że będzie tak i za lat pięćdziesiąt. Walka o władzę w naszym dość neurotycznym społeczeństwie będzie pewnie jeszcze długo (lub zawsze) oparta o negatywne kontrasty oraz kreację bardziej lub mniej realnych zagrożeń.

Obecny spór między „dwiema Polskami” (najogólniej: prawą i lewą) sięga początku lat 90’; poglądów na oraz rzeczywistych metod przeprowadzania transformacji, zawieranych wtedy taktycznych sojuszy, zakładanych ówcześnie medialnych przyczółków i ośrodków. Symbolem tego podziału i, mimo swej aktualnej dość biernej roli w nim, po dziś dzień jest Adam Michnik.

Figura to nietuzinkowa; odsyłam z tego miejsca do biografii opozycjonisty pisanej piórem Romana Graczyka. Ale w skrócie: Michnik to nie tylko hybryda opozycjonisty, polityka oraz kogoś więcej niż człowieka mediów. To przede wszystkim ktoś, kto wyznaczył ramy debaty publicznej, określił jej paradygmaty. Jak mówi nam sam opis książki: ktoś, „kto ma ambicje budowania nie tylko sceny politycznej, ale i meblowania głów polskiej inteligencji”, za co „jedni Adama Michnika kochają, inni – szczerze nie cierpią”. Wreszcie to ktoś, kto faktycznie (bardziej świadomie lub nie) potrafił wywrócić stolik, odsłaniając kulisy pamiętnej wizyty Lwa Rywina w swoim gabinecie.

Chcemy tego czy nie, Michnik po dziś dzień jest punktem odniesienia. Dla najważniejszych graczy sporu, czy to z lewa, czy z prawa. Dla tych pierwszych to mąż stanu, człowiek na straży walki w słusznej sprawie, strażnik polskiej myśli przed trucizną skrajności. Dla tych drugich to łatwy cel rozliczeniowych ataków, choć dziś już przede wszystkim wyłącznie kpin, złośliwości, zaczepek, leczenia kompleksów.

Adam Michnik jest dziś przyczyną jednego z takich kompleksów.

Pokusa decydowania o kształcie debaty jest na pewno duża. Zwłaszcza, jeśli można wejść w buty trybuna ludowego, który uchroni plebejski lud przed, odpowiednio, prawicowym populizmem lub lewacką zgnilizną, albo liberalno-demokratycznym eliciarstwem. Przed urzędniczym patrycjatem – albo skorumpowanych lokalnych sitw, albo też eurokratów. I z tej pozycji decydować o tym co dla jednostki i społeczeństwa jest właściwe lub nie.

I w tym momencie jest miejsce na Rafała Ziemkiewicza i Tomasza Lisa – dwóch postaci z dwóch skrajnie różnych stron dzisiejszego sporu. Obaj z dorobkiem, niegdyś z potencjałem (i zapewne nadal tak jest). Pierwszy zaciekle „orze lewactwo”, będąc ciekawym kontynuatorem i piewcą prawicowej koncepcji tropienia układu (tropiąc go dziś głównie poza granicami kraju, przede wszystkim na Zachodzie Europy, a najbardziej w Niemczech). Drugi z pasją „je…e PiS” oraz wszystko co mniej lub bardziej się z PiS wiąże i kojarzy (bo jeśli nie to szanowny redaktor jest sam w stanie to z PiS związać lub skojarzyć, bez przedstawiania konkretnej argumentacji). Jeden nie jest zdolny sformułować ani jednego bardziej złożonego sądu o polskiej scenie politycznej bez odwołań do Michnika (z czego czyni swoisty dla siebie fetysz). Drugi nie jest w stanie opisać paradygmatu antypisowskiej opozycji bez peanów na cześć Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska, a także – i przede wszystkim – bez wycinania w pień innych tworzących opozycję ugrupowań: Lewicy, Polski 2050, PSL i Razem.

Śledząc kariery, publicystykę, pisarstwo oraz aktywność internetową obu dostrzegam istotny element wspólny: każdy z nich chciałby realizacji swojej wizji w szerszym kontekście. Im szerszym, tym lepszym, najlepiej w ogólnospołecznym wydaniu. Każdy chciałby określać zasady gry. By to ich wizje najlepiej opisywały świat albo by świat był taki jakim jest w ich wizjach. Problem polega jednak na tym, że świat jest zbyt złożony, nie jest czarno-biały i w swej istocie aż tak spolaryzowany, jak chciałyby tego medialne czy polityczne ośrodki oraz elektroniczne algorytmy. Ktoś, kto był kiedyś w PZPR dziś może być zgoła gdzie indziej, ktoś kto był niegdyś konserwatywnym narodowcem jest dziś wzorowym liberalnym demokratą. I tak dalej.

Rozumieją to oczywiście obaj. Każdy jednak, w celu osiągania doraźnych i prywatnych korzyści, poszedł własną ścieżką kategorycznej tożsamościowej identyfikacji. Ziemkiewicz nie może zdradzić ideałów prawicowca bo zawsze takim był. W ostatecznym rozrachunku zawsze więc stanie w obronie „inteligenta z Żoliborza”, a na harce władzy i jej eksperymenty z ustrojem zawsze znajdzie jakąś ukutą na tę okazję, hybrydową endecko-sanacyjną formułkę. Lis zaś, przecież demokrata z krwi i kości, dorastający u boku Geremka, Michnika czy Kuronia, wykuwający swój warsztat w najbardziej istotnych dla Polski latach po ’89, także nie zawróci z obranego kursu. Nic w tym złego, że to kurs prodemokratyczny i proeuropejski. Problem w tym, że w swej formie i treści tak intensywny i zaślepiający, że aż toksyczny.

I takie to są dziś kariery (obie chyba mające już najlepsze za sobą). Celnie określa taki stan rzeczy w swej genialnej powieści Niewyczerpany Żart David Foster Wallace, na przykładzie młodych tenisistów, którzy „skłonni są wykorzystywać pogląd, że osiągnięcie celu może wiązać się z poczuciem własnej bezwartościowości” bo człowiek już dorosły, ukształtowany i w jakimś sensie spełniony wie, że „chcieć jest bardziej ożywczym poczuciem niż mieć”. Obaj na pewno chcieli i chcą dużo. Dużo dostali i dużo mają. Czy to jednak zaspokaja potrzeby modelowania rzeczywistości na wzór, dla jednego z nich, mentora lub historycznego i moralnego przegrywa dla drugiego? Patrząc na to jak dziś piszą do swych baniek: jeden o tym, że jest dumny z homofobii w kraju oraz chwalący pushbacki na granicy z Białorusią, drugi zaś koronujący Tuska i zapisujący do PiS wszystkich, którzy Tuskowi się nie kłaniają, sądzę, że nie. Ale nie mnie oceniać poczucie spełnienia innych mężczyzn w tym kraju. To tylko sfera domysłów. Każdy leczy swoje kompleksy (w tym kompleks Michnika) na swój sposób.

A jakie to ma znaczenie dla nas wszystkich? Kolosalne. Dla nas to świetna lekcja tego co dzieje się z ludźmi nie tyle żądnymi władzy, co żądnymi rzędu dusz. Posiadania klucza do rozumu nie tylko polskiego inteligenta, lecz także i do polskiej duszy. Poczucia kreowania, nadawania tonu, wyznaczania ram, pokazywania drogi. Niby ta droga jest zawsze dobra, a każdy dobrze wie co najlepsze dla niego samego, albo też i po prostu – gdzie leży dobro, a gdzie zło. Jednakże boczne uliczki przy tej głównej arterii, ślepe zaułki oraz wąskie, nieoświetlone szlaki potrafią dziś nieźle namieszać nam w głowach, a przez to i skutecznie pomylić tropy.

Nie widzę żadnego problemu jeżeli umówimy się po prostu, że to czym obaj Panowie się zajmują to nie jest żadne dziennikarstwo. Jednakże i w tej materii obydwaj, każdy w przebiegły dla siebie sposób, również korzystają z dorobku Adama Michnika. Funkcjonują bowiem w czasach nie mniej pokrętnych niż u zarania transformacji naczelny Wyborczej; w czasach, w których łatwo i wygodnie jest sprawy rozwadniać, także i to co się samemu robi: dziś jestem publicystą, jutro być może influencerem, tak ogólnie to freelancerem, a na Twitterze to już w ogóle publikuję wyłącznie moje prywatne opinie. Prywatne, czy nie – w formie i treści upublicznianej do ogółu się sączą i przenikają.

Tym Panom zatem już serdecznie dziękujemy. Za ich ciekawy i wartościowy dorobek literacki, publicystyczny i telewizyjny.

A może jednak wszystko rozbija się dziś o rozmienianie tego dorobku w mediach społecznościowych na drobne? I jest kwestią ulegania pokusie bycia kreatorem rzeczywistości i bycia demiurgiem naszych czasów, w sieci? Nie wiem. Nie wiem czy to kwestia tego czy może kwestia ciągłej pogoni za poczuciem jakiegoś spełnienia i bycia klikanym. Na ten moment nie potrzeba nam wieszczów i orędowników jednej sprawy w takim wydaniu ponieważ świat jest bardziej wielowymiarowy. I jeśli potrzebujemy wieszczów i orędowników, to sprawy wspólnej, nie zaś wielu odrębnych i rozłącznych spraw.

A i sami ci orędownicy, o których piszę, nie wydają się być historycznie postaciami tak fascynującymi jak sam Adam Michnik.

Udostępnij

Popularne

Najnowsze

Zobacz również
Powiązane

Taki jest świat. Niezwykłe życie Henrietty Lacks

Życie Henrietty Lacks nie było niczym wyjątkowym, a ona...

Wywieźli 11 lwów z ogarniętej wojną Ukrainy

Wojna na Ukrainie to nie tylko ofiary ludzkie, zniszczenia...

Co to jest pakietowanie dynamiczne? To ważne, jeśli planujesz podróż.

W największym skrócie, pakietowanie dynamiczne polega na złożeniu poszczególnych...