wtorek, 5 grudnia, 2023

“Jurassic World: Dominion”. O jeden park za daleko.

Udostępnij

To miało być pełne emocji zamknięcie pewnego etapu w historii kina. Niestety powstał zaskakująco zły film. Do tego stopnia, że najlepiej ocenić go cytatem z samego filmu, w którym Jeff Goldblum pyta Chrisa Pratta: “Złożyłeś obietnicę dinozaurowi?”

Dziękujemy, że nas czytasz! Będziemy ogromnie wdzięczni, jeśli zdecydujesz się wesprzeć Srebrny Kompas na Zrzutce! Dziękujemy! 

Nie byłem jakimś specjalnym fanem powstałego blisko trzydzieśli lat temu oryginalnego “Parku Jurajskiego” w reżyserii Stevena Spielberga. Przyznam, że wynudziłem się na nim setnie, a najbardziej pamiętam opinię mojej nauczycielki od polskiego, która na pytanie co najbardziej jej się podobało rzekła, że ujęły ją opisy przyrody.

Jasne, oglądałem z uniesieniem brwi sławną już scenę ataku T – Rexa na auto z pasażerami, czyi ucieczka przed raptorami. Ale rozumiecie, było to bardziej uniesienie brwi w uznaniu za realistyczne wykorzystanie grafiki komputerowej oraz umiejętności, z której słynie Spielberg: budowaniu napięcia oraz konsekwentne rozgrywania wszystkiego, co możne służyć wykorzystywaniu przedstawianej historii.

W tle po raz kolejny ujawnia się ten majstersztyk Spielberga, czyli umiejętność opowiadania ważnej historii pod płaszczykiem niezwykle atrakcyjnego wizualnie blockbustera.

No przyznajcie sami, czy pomyślelibyście, że pierwszy “Park Jurajski” jest nie tylko opowieścią uciekaniu przed dinozaurami, co ostrzeżeniem przez niepohamowanym rozwojem nauki i chciwością korporacji, ale nade wszystko opowieścią o dojrzewaniu do ojcostwa. Ano właśnie.

No dobrze, ale przecież film o dinozaurach przeszedł do historii właśnie dzięki realistycznym dinozaurom wyglądającym i zachowującym się jak z filmów dokumentalnym BBC.

W międzyczasie powstały cztery kontynuacje, z których każda kolejna była nawet nie coraz głupsza, lecz coraz bardziej mechaniczna, bombastyczna, bezsensowna, a przede wszystkim nudna i pozbawiona wyobraźni.

Znamy to. Jeszcze całkiem ciekawy “Lost World”, w którym Spielberg powraca do snucia opowieści o prehistorycznych gadach, które nie tylko pięknie wyglądają, ale są po prostu straszne, groźne i niebezpieczne dla w miarę sensownego funkcjonowania świata. Potem reżyser przekazał serię Joe Johnstonowi, który zrobił szybki film akcji, z paroma fajnymi scenami, ale już wykazujący zmęczenie materiału.

No i miękkie przejście w “Jurassic World” – kontynuacje najbardziej absurdalne, najgłupsze, pozbawione pomysłu na siebie i z bohaterami, którzy zajęci są sami sobą.

“Jurassic World: Dominion” miało być świetnym zwieńczeniem całego dinozaurzego cyklu. Takim best of the best. Czystym ekstraktem oraz nawiązaniem do spielbergowskiego stylu. Historią domykającą koło historii nie tylko kina, ale jurajskiego świata.

No i nie wyszło. Bardzo nie wyszło. I nie mówię tego, jako zawiedziony fan, bo jak wspomniałem na początku nie byłem jakoś specjalnie zachwycony pierwszym filmem serii. Film to film. Ma być dobry, opowiadać wciągającą (nawet wtórną) historię, pokazać nam świetnych bohaterów, których zachowania i motywacje mogą być nawet sprzeczne, ale zawsze jakieś.
Musimy stać się nimi. Musimy razem z nimi ruszyć na spotkanie wielkiej przygody. Razem z nimi musimy, śmiać się bać i ryzykować oraz pokonać silniejszego przeciwnika, bo tylko wtedy satysfakcja jest pełna. No tak już jest. Ale nie w przypadku tego filmu.

Jak pamiętamy, albo nie, w poprzedniej części “Jurassic World: Fallen Kingdom” dinozaury trafiły na ląd i wydostały się na wolność. Przyczyniła się do tego dziewczynka, która będą podobnie jak dinozaury sklonowaną owcą wypuściła gady w świat. No i fajnie, no i super.

Powstał nam oto dylemat, który aż prosił się o jego rozwinięcie w filmie domykającym serię. mamy oto dziecko, która odkrywając kim jest szuka swojej tożsamości. W szalejącej burzy przeciwstawnych nastrojów rusza w samodzielną podróż emocjonalnej. Na złość wszystkiemu, a może przeciwko swoim przybranym rodzicom, którzy również muszą skonfrontować siebie w obliczu nowej rzeczywistości.

I na to wszystko nakładamy te żyjące na wolności dinozaury, z którymi trzeba coś zrobić.

Przyznacie, że brzmi smacznie? No niestety, miała być gwiazdka Michelin, wyszła Magda Gessler.

W poszukiwaniu nowej formuły na film, jego twórcy poszli w absurd wykreślający dotychczasowe ustalenia, jakie znamy z serii. Punktem wyjścia jest bowiem zmodyfikowana genetycznie szarańcza, która pustosząc amerykańskie zboże, omijają zboża produkowane przez BioSyn, nową złowrogą korporację. Firma prowadzi również ośrodek, który znajdując się we włoskich Dolomitach, nie tylko opracowuje genetyczne cuda na kiju, ale prowadzi światowe sanktuarium dinozaurów. Oczywiście poza wszelką kontrolą światowych rządów, które przyznały BioSynowi nieograniczone prawa związane z dinozaurami.

Oczywiście jest to niezawodnie działający ośrodek, z zabezpieczeniami nie do pokonania, ale przecież my wiemy, że to wszystko pieprznie, trzeba tylko jakoś ściągnąć tam naszych bohaterów. A najlepiej dodać im nowych. A jeszcze lepiej tych nowych starych.

A kto może być lepszy, niż świetne trio naukowców znanych z pierwszego filmu? No właśnie. I pojawiają się Sam Neill, Laura Dern i Jeff Goldblum. Stara gwardia, którą po latach przyjemnie się ogląda. A że twórcy gdzieś po drodze odarli ich z mądrości, nieszablonowości, doświadczenia i wiedzy, to już inna sprawa. Ważne, że po latach przyjemnie się ich ogląda, prawda?

Pewnie myśleliście sobie, że złota trójka bierze udział w programie mającym na celu ogarnięcie chaosu związanego z biegającymi po ulicach dinozaurami? Nieeee, przecież to tylko Colin Trevorov, producent trzech ostatnich części, reżyser ostatniej i jej współscenarzystów. Nie wystarczy mu pozbawić znanych bohaterów cech, za których ich lubiliśmy. Po co mają zajmować się tym, do czego mają powołaniem. Teraz najważniejsza jest ta pierdolona szarańcza!

Oczywiście złole nie mogą być złolami bez idiotycznej rządzy posiadania wszystkiego, co się da.

To dlatego sklonowana dziewczynka wychowywana przez tę rudą i jego pajacowatego chłopca, który gada dłonią z dinusiami,w leśnej chatce, która choć napędzana przez fotowoltaikę wygląda jakby się miała za chwilę rozlecieć, zostaje porwana i przewieziona do siedziby BioSynu. No przecież jakoś trzeba dobrać się do jej dna, dzięki którego będzie już można wszystko i wszędzie.

Przyznam, że spodziewałem się rozwinięcia punktu wyjścia, z jakim zostawiła nas poprzednia część. A zatem co zrobić z dinozaurami, z którymi coś trzeba zrobić? Wyłapać je i co? Zabić? Wywieźć na wyspę do rezerwatu znanego nam z “Lost World?

No tak, ale wtedy powstałoby widowisko tyleż widowiskowe, co gorzkie? Ale właśnie przez to być może najlepsze? Może nie tylko przyniosłoby nam masę rozrywki, ale pokazało, czym kończy się zabawa w Stwórcę?

Zamiast tego jakieś pierdololo o światowym głodzie i kontroli rynku sprzedaży nasion przez jedną korporację.

No i tak to wygląda. A jak ogląda się dinozaury?

Zaskakująco beznamiętnie. Co z tego, że pojawiają się niemal w każdym kadrze, skoro twórcy nie mają na nie pomysłu.

Przyznam, że nie mam pojęcia, jak mając takie zasoby i finansowe i techniczne Trevorov nie był w stanie stworzyć ładnych wizualnie i pomysłowych scen z udziałem dinozaurów i ludzi. Ma być zbyt szybko, zbyt dużo, zbyt głośno. Zbyt intensywnie.

Czy wynika to z braku wizji? Czasu? A może po prostu twórcy nie rozumieją fenomenu tej serii? A może to brak umiejętności?

Chyba wszystko po trochu.

Przypomnijcie sobie ten taki sobie w sumie pierwszy film. Ładny, nieco baśniowy w formie, z ważnym przesłaniem i historią budującą bohaterów. Mamy szereg przemyślanych i pamiętnych sekwencji, których dinozaur nie tylko pięknie wyglądał, ale stanowił dopełnienie historii.

Przypomnijcie sobie dwójkę, w której ten sam reżyser wraca do tego samego świata, ale postanawia opowiedzieć tę historię na nową. Pokazuje więcej dinozaurów, ale pokazuje świat, w którym funkcjonują jako miejsce groźne, ponure. Świat, w którym zagrożeniem przestaje być zwierzę, choćby śmiertelnie niebezpiecznie, ale człowiek. I Spielberg w “Lost World” pokazuje to namacalnie.

Dwa filmy o tym samym, ale pokazane na dwa różne sposoby.

Natomiast to, co wyprawia się w “Jurassic World: Dominion” mamy do czynienia z chaosem nie tylko na ekranie, ale z chaosem na poziomie scenariusza, reżyserii, w ogóle produkcji tego filmu.

Zmarnowany konflikt, wokół którego będzie rozgrywać się akcja. Zmarnowani bohaterowie, których przecież znamy i lubimy.

Zmarnowane zwierzęta, które znamy i lubimy. Zmarnowane… wszystko.

Nie chce mi się dalej pisać o tym filmie. To kolos, który spektakularnie zawalił się pod własnym ciężarem.

W pewnym sensie przypomina mi drugi film z serii “Transformers”, po którym spodziewałem się porcji solidnej rozrywki.

Zamiast tego otrzymałem kupę napierdalających się śmieci w ilości hurtowej. Film tak zły i przepłacony, a przy okazji tak nudny w tym swoim chaosie, bombastyczności i wydumanych problemach, że niemal zasnąłem w trakcie jego oglądania.

I tak samo miałem w czasie oglądania “Jurassic Park: Dominion”. Powstał film zły , głupi i niepotrzebny. A szkoda.

Przemek Saracen
Przemek Saracen
Wychowałem się w duchu Tony`ego Halika, małżeństwa Gucwińskich oraz komiksowych przygód Kajka i Kokosza i tarapatów, w jakie pakował się literacki wojak Szwejk. Lubię wszystko, co dobre i oryginalne. Czasem dobra rozmowa jest bardziej fascynująca, niż najbardziej wymyślny film.

Oceniam

Fabuła
Aktorstwo
Efekty specjalne
Dramaturgia
Reżyseria

Skomentuj

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Jesteśmy na Instagramie

Sobótka
zachmurzenie duże
-7.1 ° C
-2 °
-7.7 °
89 %
2.9kmh
88 %
wt.
-2 °
śr.
1 °
czw.
0 °
pt.
-1 °
sob.
-1 °

Najnowsze